„Pasażerowie” – kosmiczny romans z przymusu

Oto jak twórcy skrzętnie żonglują obietnicami: „Pasażerowie” mieli dostarczyć nam niebywałej frajdy, wbić nas w fotel i być kolejnym kamieniem milowym dla gatunku sci-fi. Historia Jima i Aurory miała porwać nas wszystkich i zabrać w nieprzebraną otchłań kosmosu, a jedyny ratunek miał przyjść z ich własnej inicjatywy. Więc jak to się stało, że „Pasażerowie” to zwyczajny film sci-fi, którego wątek romantyczny jest tak wyeksponowany, że aż przeraża swoją chłopięcą fantazją?

 

Za kamerą filmu stanął Morten Tyldum, reżyser wspaniałego norweskiego thrillera „Łowcy głów” oraz brytyjskiego hitu „Gra tajemnic”, za którego otrzymał nominację do Oscara. Jego angaż w możliwy kosmiczny blockbuster był wspaniałą nowiną i oczekiwania wzrosły. Scenariusz do filmu autorstwa Jona Spaithsa powstał już wiele lat temu i oczarował on szerokie grono czytaczy. Niestety, jego realizacja stanęła w martwym punkcie na lata. Jak brzmi jego treść?

 

Przyszłość. Ziemia jest zaludniona aż po jej krańce, a megakorporacje prowadzą ekspedycje na obce planety, które stwarzają możliwości ich kolonizacji. Jedną z takich firm jest Homestead. 30 lat temu wysłali statek, mający na celu skolonizowanie podobnej do Ziemi planety nazwanej wdzięcznie – Homestead II. Prom kosmiczny Avalon to supernowoczesna konstrukcja, która jest w stanie zahibernować ponad 5000 pasażerów oraz zapewnić im komfortowe, wręcz luksusowe życie przez 4 miesiące przed lądowaniem. Avalon wykorzystuje najnowsze technologie, swego rodzaju połączenie funkcji autopilota ze sztuczną inteligencją, dlatego przemierzając przestrzeń kosmiczną ma włączoną tarczę, która chroni statek przed niebezpiecznymi odłamkami meteorytów, dostosowując się automatycznie do obecnych warunków. Widzowie poznają Avalon w trakcie jego przelotu przez pas asteroidów. Jeden odłamek jest tak olbrzymi, że system pokładowy przekierowuje całą moc na przednią tarczę, ale jego uderzenie jest odczuwalne na pokładzie. Awarii ulega jedna kapsuła hibernacyjna. Jim Preston (Chris Pratt) budzi się wcześniej niż inni. O 90 lat za wcześnie.

 

Twórcy filmu do najważniejszych ról zatrudnili dwoje prawdopodobnie najbardziej lubianych aktorów w tej chwili. Chris Pratt zdobył rzeszę fanów na całym świecie, dzięki swoim rolom w „Strażnikach galaktyki” oraz „Jurassic World”, natomiast Jennifer Lawrence wciąż nie schodzi z czołówek magazynów i gazet. Ich zatrudnienie miało na celu przyciągnięcie jak największej widowni i ciężko mieć z tego powodu pretensje do twórców. Chris Pratt w roli Jima Prestona odwala całkiem niezłą robotę, nie świetną, ani wybitną, po prostu się sprawdza. Podobnie jest z Lawrence, której rola Aurory przysporzyła niemałego kłopotu. Dlaczego?

 

Jim będąc osamotniony w kosmosie przez wiele miesięcy zaczyna bzikować. Przestał się golić, prawdopodobnie też kąpać, jada wszystko bez umiaru, nosi zabrudzone ubrania albo w ogóle ich nie nosi. No bo i czemu miałby się przejmować? Nikogo na statku nie ma. Jego jedynym towarzyszem, który zapewnia mu kontakt z językiem i osobą jest… android Arthur (świetny Michael Sheen) – barman, lecz nawet głębokie rozmowy z nim nie są w stanie zastąpić kontaktu z człowiekiem. Będąc na granicy szaleństwa, Jim decyduje się na bardzo drastyczny krok. Postanawia obudzić Aurorę, pasażerkę, którą zobaczył w kapsule hibernacyjnej. Nie zna jej, ani ona jego. Jest ucieleśnieniem piękna – młoda blondynka z wręcz boską urodą – oraz uosobieniem mądrości – Aurora jest pisarką, na Homestead II chce przylecieć, aby zostać jej pierwszym kronikarzem. Decyzja Jima może zaważyć na jej życiu; budząc ją, skazuje ją na śmierć na statku, bez przyszłości, ani marzeń. Zapewni to komfort jedynie jemu: nie będzie samotny i spotka się w końcu z osobą, w której się zakochał (odkąd zobaczył ją w kapsule przejrzał całą jej historię i myślał tylko o niej). Sami w kosmosie. Na wieki. Spełnienie marzeń każdego faceta?

 

Od tego momentu film robi się niewygodny dla widza. Thriller sci-fi, przeradza się w kosmiczny romans, ale nie taki, jakiego byśmy sobie życzyli. To przymusowy romans, Jim skazał Aurorę na niego. Z tym, że pozwolił jej wierzyć iż jej wybudzenie było efektem awarii kapsuły, podobnie jak w jego przypadku.

 

Scenariusz Spaithsa przybiera całkowicie innych obrotów. Zarówno pierwsza „jedna trzecia” filmu, jak i druga jest skonstruowana wyłącznie z wycinek scen z życia, dopiero finał jest rozbudowany. W ten sposób mamy do czynienia z prostym zarysem fabularnym: samotność, romans i finał. Pierwszym dwóm brakuje napięcia, nie czuć kryzysu w samotności Prestona, ani rodzącego się uczucia między nim a Aurorą. Natomiast trzeci akt idzie na skróty; statek zaczyna wariować, a jedyną osobą, która może uzyskać dostęp do pokładu administracyjnego jest ktoś z załogi – chwilę później, bez ostrzeżenia dowiadujemy się, że zbudził się kapitan statku. Jak wygodnie! Postać Gusa Mancuso (Laurence Fishburne) zostaje wprowadzona tylko w jednym celu: by uratować dwoje bohaterów. Autorom nawet nie zależało na nim, tylko na jego przepustce do ważnych części statku, zatem niecałe piętnaście minut później uśmiercają go, a Jim i Aurora otrzymują to, czego potrzebowali. Filmu nie ratują też jego efekty specjalne, które, choć ładne, ograniczają się tylko do pokazywania z oddali pędzącego przez przestrzeń kosmiczną statku Avalon.

 

„Pasażerowie” miało być wciągającym thrillerem sci-fi, filmem o dwójce bohaterów, którzy stawiają czoła przeciwnościom losu, aby uratować swoje życie. Otrzymaliśmy dość niewygodny romans w kosmosie, w którego na siłę brnie Tyldum. Spełnienie fantazji każdego mężczyzny. Czy da się w jakiś sposób tolerować decyzję Jima? Może po paru głębszych, podobnie jak zrobiła to sama Jennifer Lawrence przed scenami miłosnymi. Mój znajomy powiedział mi, że problem nie leży w scenariuszu filmu, gdyż ten chwalono za ciekawe podejście do tematu i złożone problemy etyczne, a prawdziwą szkodę filmowi wyrządził ktoś, kto zdecydował się porzucić te wartości. Czyżby to był sam Tyldum, a może była to zachcianka studia Sony? Tego nie wiemy, a jedno jest pewne: „Pasażerowie” nie zdołali porwać widowni.

__________________________________________________________________________________________________________________