Podsumowanie filmowe roku – najlepsze filmy 2015 r.

Jako, że od kilku lat przygotowywałam wraz z redakcyjnymi kolegami i koleżankami rocznik filmowy „Przezrocze”, jestem od tego czasu w miarę na bieżąco z repertuarem kinowym i muszę przyznać że ten rok jest jednym z najsłabszych, jeśli chodzi o premiery filmowe.  Zdecydowanie brakowało w nim absolutnych arcydzieł i królowały dość przeciętne produkcje (z nielicznymi wyjątkami). Co więc zaskoczyło mnie w tym roku pozytywnie? Tych filmów będzie dosłownie garstka, dlatego warto je przypomnieć w kilku zdaniach.

 

Nie rozczarował mnie Woody Allen, który niezmiennie od lat jest w formie. Ten jeden z najbardziej znanych Nowojorczyków nigdy nie schodzi poniżej pewnego poziomu – tak też było w przypadku „Nieracjonalnego mężczyzny”. Reżyser porzucił wreszcie słoneczne europejskie stolice i wrócił „na stare śmieci” (również tematycznie).  Przy okazji odkrył dla kina świetny duet aktorski – Emmę Stone i Jacquina Phoenixa. Mimo powszechnej krytyki z którą się obecnie spotyka, mam nadzieję, że Allen jeszcze długo nie przejdzie na emeryturę.

 

Ten rok był dość obfity w kino kostiumowe i ekranizacje klasyków literatury („Z dala od zgiełku”, „W samym sercu morza”), które jednak nie zwalały z nóg, z wyjątkiem jednej – filmowej interpretacji „Makbeta”, która dosłownie wbiła autorkę w fotel. Reżyser stworzył wręcz doskonałą ekranizację, która zachwyca oprawą wizualną. Udało mu się przy tym odkurzyć dzieło Szekspira i udowodnić, że jego język jest nieśmiertelny. Nie ma też wątpliwości, że ten rok należy do Micheala Fassbendera, który z równą łatwością potrafi zagrać klasyczną postać dramatyczną, jak i współczesną ikonę popkultury („Steve Jobs”).

 

Można zauważyć, że od paru lat panuje (co jakiś czas powracający w kinie) trend na kino katastroficzne. W tym roku oglądaliśmy na ekranie takie produkcje jak: „Everest” i „Turysta”, które jednak przerosły o lata świetlne swój gatunek. Akcent nie jest już postawiony na sam przebieg katastrofy i szykowanie planu ewakuacji, ale na to jak człowiek zachowuje się w obliczu zagrożenia i jakie zachodzą w nim procesy psychiczne. Okazuje się bowiem, że to nie przyroda jest naszym największym wrogiem, ale drzemiące w nim instynkty, które potrafią zamienić życie człowieka (i jego bliskich) w piekło. O ile można uciec przed lawiną śnieżną, o tyle nie można uciec przed samym sobą. „Turysta” mocno niepokoi i pozbawia nas psychicznego komfortu, jaki zazwyczaj pozostawiają po sobie amerykańskie produkcje tego gatunku.  

 

O walce z samym sobą i pokonywaniu własnych słabości  traktowała również „Dzika droga” (zdjęcie po prawej), która uplasowała się wprawdzie poza moim prywatnym rankingiem, ale jest jak najbardziej warta obejrzenia, także ze względu na doskonałą ścieżkę dźwiękową.

 

Na równi z kinem katastroficznym wybija się w tym roku gatunek science-fiction. „Ex Machina” z Alicią Vikander to niewątpliwie jedna z najlepszych tegorocznych produkcji – ta kameralna i z pozoru skromna produkcja nie daje o sobie zapomnieć. To także kolejny tegoroczny film (po „Turyście”), który podważa wiarę w ludzkość i podkreśla ułomność naszego gatunku. Choć można odebrać ten film także zupełnie inaczej – jako pochwałę tego, co odróżnia nas od maszyn. Czy naprawdę za kilkadziesiąt/kilkaset lat zostaniemy zdegradowani przez sztuczną inteligencję, którą sami stworzyliśmy?  Reżyser nie daje nam jednoznacznych odpowiedzi na te pytania i tworzy film – zagadkę.

 

Absolutnie oczarowała mnie w tym roku „Nowa dziewczyna” (zdjęcie po prawej). Znany francuski twórca poruszył w nim modną obecnie tematykę gender i transseksualizmu, jak zwykle w bardzo subtelny i nienachalny sposób, unikając stereotypowych ujęć. Ozon to niewątpliwie jeden z najoryginalniejszych obecnie twórców kina autorskiego, który potrafi jednocześnie trafić do wrażliwości masowego widza. Reżyserski talent Francuza i hipnotyzująca muzyka Phillipe Rombi zawsze gwarantują silne doznania estetyczne. O czym warto wspomnieć, już niedługo premiera „Dziewczyny z portretu”, w której wykorzystano bardzo podobny fabularny koncept.

 

Kolejny film, który zasługuje na wyróżnienie to „Marsjanin”. Po pierwsze, za uroczego Matta Damona, którego kamera dosłownie kocha, i dla którego niejedna dziewczyna dałaby  się wystrzelić na Marsa. Po drugie, za brak nieznośnego patosu towarzyszącego tego typu produkcjom oraz wydumanych i zawiłych teorii naukowych, które mi przeszkadzały w zeszłorocznym „Interstellar” (znakomitym wizualnie, ale jednocześnie absurdalnym do granic możliwości). Oto zupełnie niespodziewanie dostajemy uroczy film o facecie, który usiłuje przetrwać w kosmosie, uprawiając ziemniaki i słuchając disco – moment w którym Watney przewozi radioaktywny izotop, słuchając z odbiorników „Hot stuff” Donny Summer rozbroiła mnie kompletnie!    

 

Wbrew powszechnej krytyce nie zawiódł mnie „Spectre” (zdjęcie po prawej), który jest kolejnym udanym filmem o przygodach najsłynniejszego agenta świata, a także powrotem do jego źródeł. Autor bardzo świadomie balansuje na granicy kiczu, ale ani na moment nie przekracza jego niebezpiecznej granicy. Jak nie lubiłam Daniela Craiga, tak „Spectre” mnie do niego przekonał i chciałabym go oglądać więcej i więcej.

 

Filmem, który niestety przemknął bez większego echa był przeuroczy „Wiek Adaline”, który mimo swojej bajkowej konwencji stawia bardzo poważne diagnozy społeczne i pokazuje nasze społeczeństwo (w szczególności amerykańskie) w krzywym zwierciadle jego pragnień i wyobrażeń. To także jeden z nielicznych filmów, który mnie autentycznie wzruszył do łez (jak pewnie większość kobiecej widowni). Najpiękniejszy wizualnie i najbardziej poetycki film jaki widziałam od czasów „Zagadki nieśmiertelności”.

 

Co by nie było zbyt słodko, na sam koniec wspomnę o filmie, który zmroził mi krew w żyłach, a mianowicie „Sicario” (zdjęcie główne). Villeneuve jest znany z mocnego i bezkompromisowego kina, ale po jego najnowszej produkcji długo nie mogłam się otrząsnąć. Tym, co przeraża w nim najbardziej jest to, że cała historia jest oparta na faktach i trudno się od niej zdystansować. Dawno żaden film tak mnie nie przeraził od czasów „Heli”.

 

Podsumowując, miałam nie lada dylemat, żeby wybrać najlepsze premiery tego roku, dlatego sugerowałam się swoimi  subiektywnymi wrażeniami. Podstawowym kryterium była u mnie pamięć, bo dobry film powinien pozostać w głowie na dłużej, a obrazy z niego śnić się nam po nocach – mam tu na myśli zarówno te traumatyczne, jak i pozytywne przeżycia wyniesione z seansu.

Autor: Alicja Hermanowicz

_________________________________________________________________________________________________

 

ŹRÓDŁO:

materiały prasowe dystrybutorów