„Biali nie potrafią skakać”. Łamiemy stereotypy!

Czy biali nie potrafią skakać? Czy biały potrafi grać w kosza? Czy czarny, mieszkający w czarnej dzielnicy, grający tylko w kosza mężczyzna musi być o nic nie martwiącym się macho? Czy musi być nieodpowiedzialny? Czy człowiek potrafi wznieść się ponad swoją dumę i buńczuczność? Czy słoik na pieniądze może być pełny, kiedy żyjesz z dnia na dzień? Czy szczęście może być pełne? Czy marzenia się spełniają?  

 

Zasiadłem do tego filmu po wyczerpującym tygodniu i trochę przez przypadek. Późno już było, gdy się zaczynał i właściwie chciałem się kłaść spać. Ale wtedy banalna historia, dwóch gości, którzy przez przypadek wpadają na siebie i od tej pory ich historia staje się jedną, jakimś dziwnym trafem wciągnęła mnie bez opamiętania, aż po sam koniec (nawet reklamy, które zazwyczaj mają pewnie zadziałać w ten sposób, by widz zapomniał co ogląda, nie zniechęciły mnie do obejrzenia tego filmu do końca – wiecie co to za stacja?;>)  

 

Wróćmy do „[…] historia, banalna[...]”. Stany Zjednoczone, lata ’90. Dwóch ulicznych koszykarzy trafia na siebie i postanawiają razem grać, by zdobywać pieniądze dla siebie i swoich dziewczyn, które obaj kochają nade wszystko. Jak to z najlepszymi przyjaciółmi bywa, nienawidzą się, nie ufają sobie. Różni ich wszystko, od koloru skóry, po gust muzyczny i poglądy na życie. Stanowią tandem tylko dla pieniędzy.

 

Billy Hoyle ( w tej roli Woody Harrelson) trafia ze swoją dziewczyną do murzyńskiej dzielnicy, gdzie spotyka Sidneaya Deane’a (Wesley Snipes) – faceta, który próbuje przetrwać wraz ze swoją żoną i dzieckiem w trudnych warunkach, jakie „zaoferowała” im  murzyńska dzielnica. Sidnay chwyta się każdej pracy, by cokolwiek zarobić. Gra na obstawianych meczach, na każdym możliwym boisku do kosza, gdzie obręcze ledwo trzymają się tablicy, a zamiast siatki (jeżeli w ogóle jest) wiszą łańcuchy, które poobrywane, wyglądają tak, jakby zaraz miały zacisnąć się na nadgarstkach grających, przy każdym następnym kontakcie z obręczą. Billy jest buńczuczny, nie godzi się na swoje ograniczenia, nie pracuje w ogóle, wszystko co zarabia to zarabia na boisku razem z Sidnayem, ale raczej wszystko przegrywa.

 

W międzyczasie dziewczyna Billego, w tej roli rewelacyjna Rosie Perez, stara się spełnić swoje marzenie i wystąpić w teleturnieju, który w Polsce był znany jako Va banque. Oboje bardzo się kochają. Napięcie między nimi rośnie. Billy co jakiś czas przegrywa pieniądze na boisku, które są odkładane na życie, podczas gdy ona nie pracuje, ponieważ namiętnie przygotowuje się do teleturnieju, który ma zamiar wygrać. Tylko czeka, kiedy zadzwonią z telewizji z zaproszeniem do programu. Zapamiętale studiuje podręcznik, który ma pomóc odnieść jej sukces.

 

Film Rona Sheltona za swoją prostą historią, kryje wiele przesłań: przezwyciężanie stereotypów, podążanie za marzeniami, które wraz ze zdjęciami, muzyką i humorem, przemycanym jak alkohol zza wschodniej granicy (co jakiś czas zostaje wyłapany, ale jest to tylko przysłowiowa „kropla” w morzu) sprawia, że nie można obok niego przejść obojętnie. I nawet jeśli niektóre sceny wydają się banalne, prostolinijne, mało wymagające od widza (zwróćcie na to uwagę przy jednej z ostatnich scen – [ nie, nie będzie spoilerów ] ), to machamy na to ręką i jesteśmy  w stanie uznać takie rozwiązanie za słuszne dla ukazania prostoty - nie prostackości - filmu. Klimat na meczach wygląda jak z And1. Do tego te ciuchy!

 

Zasiadłem do tego filmu po wyczerpującym tygodniu i trochę przez przypadek. Późno już było gdy się zaczynał i właściwie chciałem się kłaść spać. Ale chyba po to jest ten film zrobiony właśnie tak, żeby obejrzeć coś lekkiego na koniec dnia i móc położyć się spać z przeświadczeniem, że nie na darmo zarwało się noc.

 

Autor: Michał Serocki

Forum:

Nie znaleziono żadnych komentarzy.

Wstaw nowy komentarz