„Paul McCartney zginął. Historia oszustwa” oszustwa

Powstało mnóstwo dokumentów na temat The Beatles i na pewno powstanie ich jeszcze wiele, ale ten bez wątpienia wyróżnia się na tle wszystkich. Naczelną zasadą mockumentu (pseudokumentu) powinna być pewność widza odnośnie fikcyjności przedstawionych wydarzeń. Omawiane dzieło na modłę dokumentów detektywistycznych kanału typu Discovery jest na tyle perfidne, że operuje przekłamaniem czytelnym niemal wyłącznie dla znawców tematu.

 

Punktem wyjścia dla przesadnie naciąganej – raczej nużącej niż pasjonującej – historyjki rozbudowanej do rozmiarów pełnometrażowego quasi-dokumentu jest sensacyjny testament nagrany na taśmie magnetofonowej, rzekomo zarejestrowany przez George’a Harrisona tuż po zamachu na jego życie dokonanym przez Michaela Abrama. W „swoich” słowach odnosił się do słynnej plotki z 1969 roku autorstwa Freda La Bour, dziennikarza gazety „University of Michigan”, według której Paul McCartney miał zginąć w wypadku samochodowym u szczytu kariery kwartetu, a całe zdarzenie zatuszowali sami muzycy i ich świta. Faktem natomiast jest, że 26 grudnia 1965 roku basista uległ niegroźnemu wypadkowi na motorowerze, podczas którego wybił sobie zęby i zranił wargę, w wyniku czego powstała blizna, którą próbował ukryć poprzez zapuszczenie wąsów (wedle filmowych manipulatorów były to już oczywiście blizny po operacji plastycznej na twarzy sobowtóra, Williama Campbella, wyłonionego ze specjalnego konkursu – oficjalnie nigdy nie rozstrzygniętego). Wspomniana przeze mnie wcześniej perfidia objawia się także w napisach końcowych, w których brak - przynajmniej jednoznacznej - informacji kto usiłował naśladować głos gitarzysty (bo, że jest on nieudolnie podrobiony, każdy fan jest w stanie prędko zweryfikować).

 

W pewnym momencie jednak nawet bardziej roztargniony (czy raczej mniej zafiksowany na punkcie zespołu) obserwator powinien dostrzec przesadne naginanie faktów dla potrzeb własnych. Mam tu na myśli nie tylko szereg błędów, a przynajmniej nieścisłości: Paul rzekomo zginął 9 listopada 1966 roku. Tyle, że pierwsza dwie płyty, które miały zawierać ukryte wskazówki ukazały się już w grudniu roku wcześniejszego (album studyjny „Rubber Soul”) oraz w czerwcu 1966 roku (kompilacja „Yesterday And Today”). Słynna rejestracja samochodowa „if 28” z volkswagena beetle z kultowej okładki pożegnalnego albumu „Abbey Road” (choć ukazała się przed „Let It Be” – kolejny błąd scenarzysty) to jawna manipulacja, gdyż prawdziwy McCartney skończyłby już wtedy 29 lat. Przy tym przypisanie rozwodu Johna Lennona z pierwszą żoną Cynthią Powell z roku 1968 na rok późniejszy, a to, że Rita nie mogła okazać się późniejszą żoną tzw. Faula, Heather Mills, to ledwie mało istotne szczegóły… Ten i inne przykłady świetnie udowadniają, że realizatorzy po prostu brali wszystko co leci, by „przekonać” do swojej niewiarygodnej wersji wydarzeń.

 

Widać, że mockument wciąż generalnie jest terytorium świeżym, jeszcze niezbadanym, raczej niepoznanym. Wydawałoby się, że na taką mistyfikację nie można się nabrać, ale widocznie dokument – jakkolwiek byłby on przekłamany czy chociaż ewidentnie inscenizowany – traktowany jest wciąż jako „źródło rzetelnej wiedzy”. Proszę popatrzeć na komentarze pod tym filmem w pierwszym lepszym portalu – ręce opadają. Inną sprawą jest to, że większość mocków śmieszy – ten niestety raczej męczy (poza docinkami narratora względem Lennona, a w szczególności McCartneya). Brak filmowi finezji nie tylko takich klasyków jak „The Rutles – All You Need Is Cash” (recenzja tutaj>>) czy „This Is Spinal Tap”, ale i innych przegiętych filmów z ostatnich lat („Incydent w Loch Ness” z Wernerem Herzogiem). Trzeba jednak oddać sprawiedliwość producentom, iż mimo skrajnie nierzetelnej formy, wykorzystania przede wszystkim nadinterpretowanych archiwaliów (niemal nie posłużono się konwencją gadających głów), udało im się tę grubymi nićmi szytą historię poskładać całkiem zgrabnie – z mnóstwem odniesień do beatlesowskiej rzeczywistości wraz z fikcyjnymi postaciami zaczerpniętymi oczywiście z ponadczasowych utworów kwartetu (demoniczny Maxwell czy Rita), otrzymując nieprawdopodobną mieszankę.

 

Autor: Filip Cwojdziński

Forum:

Nie znaleziono żadnych komentarzy.

Wstaw nowy komentarz