„Pompeje” – bez charakteru, bez pasji, bez uczuć

Kolejny film, którego zakończenie wszyscy znają – bynajmniej ci, którzy uważali na lekcjach historii. Jednak historię można pokazać w bardzo ciekawy sposób, niestety samą fabułę „Pompei” oceniam jako względnie przeciętną. Podchodząc do oglądania filmu spodziewałam się czegoś na podobieństwo „Gladiatora” Ridleya Scotta, który zrobił na mnie ogromne wrażenie. Koniec końców bardzo się zawiodłam.

 

Dla przypomnienia, Pompeje to obecnie miasto położone we Włoszech. W roku 79 zostało doszczętnie zniszczone przez erupcję wulkanu Wezuwiusz. Popiół wulkaniczny pokrył zniszczone miasto, razem z budynkami, ludźmi i zwierzętami. Na samym początku filmu przedstawione są wulkaniczne rzeźby, które można podziwiać w Pompejach. Zapowiada się bardzo interesująco…do czasu.

 

W tej pięknej wulkanicznej scenerii poznajemy naszych bezosobowych bohaterów. W rolę głównego bohatera – gladiatora Milo wcielił się Kit Harington – znany wielu widzom jako John Snow (jedna z głównych postaci w serialu „Gra o Tron”).  Największą zaletą aktora jest to, że jest piękny i może się podobać. Mnie niestety nie przekonuje jego lukrowana słodka buzia, jestem zwolenniczką charakternych, męskich łobuzów. Paul W.S. Anderson, mało ambitnie podszedł do tematu i totalnie bez wyobraźni. Postanowił urozmaicić film wątkiem miłosnym. Milo poznaje piękną córkę kogoś ważnego. Tak - w takim filmie zawsze musi pojawić się piękna córka kogoś ważnego. Córka odrzuca zaloty bogatych młodzieńców z wysokiego rodu i rzuca się w ramiona głównego bohatera, który łamie kręgosłupy koniom i potrafi pokonać piętnastu Rzymian jednym machnięciem miecza. W takiej sytuacji to musi być miłość. Zakochani wsiadają na konia. Uciekają gdzieś przed siebie, po czym nagle się zatrzymują i stwierdzają, że jednak muszą wracać. Więc po co i gdzie uciekali? Nikt nie wie. Może po prostu chcieli sobie pojeździć na koniu, czego konsekwencją było biczowanie niewolnika i ostateczne ocalenie przez ukochaną. Relatywnie, wiele scen stanowi zlepek totalnych zbiegów okoliczności. Główny bohater wpada na swojego przyjaciela w kilkutysięcznym tłumie spanikowanych ludzi . W ogóle nie wydaje się być zdziwiony bo jakże by inaczej? Później ratuje swoją ukochaną, której cały dom się zawala, jednak akurat do tego miejsca gdzie stoi nasz super-bohater. Już nie wspominając o samych scenach odgrywanych na arenie. Wulkan zabija wszystkich i niszczy wszystko dookoła – to idealny moment żeby toczyć pojedynek ze swoim wrogiem na terenie areny. Na śmierć i życie. Mimo, iż później czeka ich już tylko śmierć.

 

Wszyscy bohaterowie filmu wydają się być tacy bezpłciowi. Brakuje w nich pasji, wiarygodności. Nie przekonali mnie. Jeśli miałabym kogoś wyróżniać to najlepiej zagrał koń, któremu w jednej z pierwszych scen główny bohater skręcił kark w ramach miłosierdzia (oklaski dla konia, koń mnie przekonał, on jedyny).

 

UWAGA SPOILER!

 

Nie jestem pewna czy aby do końca jest to spoiler, ponieważ jak wiadomo wszyscy w Pompejach zginęli. Jednak w filmie (zwłaszcza w TAKIM filmie) wszystko jest możliwe. Otóż naszego superbohatera w końcu zgładzi wulkan. Obawiałam się, że nagle wyskoczy niewiadomo skąd jakaś łódź i Milo popłynie wraz z ukochaną w stronę zachodzącego słońca. Bynajmniej zakończenie mnie nie zawiodło bo Milo mnie już tak bardzo denerwował, że pragnęłam żeby w końcu zniknął z ekranu.

 

Technicznie film też mnie nie powalił. Sceny wybuchu wulkanu momentami wydają się być bardzo sztuczne i komputerowe. Muzycznie jedynie początek dobrze się zapowiadał. Podsumowując, film mnie nie przekonał. Aktorzy jacyś tacy anemiczni i bez charakteru, wulkan aż razi swoją sztucznością, sceny bez ładu i składu, jedyne uznanie należy się dla konia.

 

Autor: Marta Biegańska

Forum:

Nie znaleziono żadnych komentarzy.

Wstaw nowy komentarz