„Sierpień w hrabstwie Osage”. Z rodziną najlepiej wychodzi się na plakacie

Materiał wyjściowy nie mógłby być lepszy – nagrodzona Pulitzerem sztuka Tracy Letts o najbardziej dysfunkcyjnej rodzinie w historii była objawieniem Broadwayu. Jej filmowa odsłona stała się projektem prestiżowym z wielokrotnie nominowanymi do Oscara aktorami w obsadzie i Georgem Clooneyem w gronie producentów. Tymczasem nie po raz pierwszy okazało się, że film i teatr to dwie bardzo różne materie wyrażające się innymi językami i niektóre elektryzujące sceny w wykonaniu występujących w tym samym pomieszczeniu aktorów nie wypadają równie przekonująco na taśmie filmowej. Może gdyby za kamerą stanął Mike Nichols albo (kilka lat temu) Robert Altman…

 

Bardzo wyraźnie można wyczuć teatralny rodowód materiału wyjściowego, pomimo kilku względnie udanych prób otwarcia przestrzeni, służących przy okazji ukazaniu piękna krajobrazu Oklahomy. Wszystkie najważniejsze sceny rozgrywają się jednak w domowych czterech ścianach, jak w teatrze. Zniknięcie głowy rodu sprawia, że po raz pierwszy od lat do rodzinnego domu wracają dwie (Julia Roberts i Juliette Lewis) z córek mężczyzny wraz ze swoimi najbliższymi. Trzecia siostra (Julianne Nicholson) mieszka niedaleko i dogląda ich schorowanej, trudnej matki (Meryl Streep). Wkrótce na jaw wychodzi przyczyna zniknięcia Beverly’ego, jak również inne – trzeba przyznać – bardzo bulwersujące sekrety…

           

Praca członków ekipy filmowej ogranicza się w większości przypadków do standardowych rozwiązań i można ją określić jako trochę zbyt przeciętną. Największą siłą „Sierpnia…” i tak w założeniu miało być aktorstwo. Doborowa obsada wypada… bardzo różnie – od rozczarowującego występu zwykle rewelacyjnego Ewana McGregora, poprzez serię adekwatnych ról, kończąc na znakomitych, zapadających w pamięć gwiazdach drugiego planu – Nicholson jako rozważającej rozpoczęcie nowego życia Ivy oraz Margo Martindale i Chrisie Cooperze w rolach niezbyt dogadującego się wujostwa. Na pierwszym planie dominują jednak dwie legendy amerykańskiego przemysłu filmowego i to do nich należy ten film. Julia Roberts, bezwstydnie pretendująca do nagród dla najlepszej aktorki drugoplanowej mimo najdłuższego czasu ekranowego, od dawna nie była tak znakomita – zmęczona, wkurzona, przeklinająca i trzaskająca talerzami. Świetny występ, szkoda tylko, że wyróżniany kosztem jej ekranowych partnerek. Meryl Streep w roli sadystycznej lekomanki może z kolei wyżyć się za wszystkie czasy, obrzucając błotem kolejnych członków filmowej rodziny. Ma w filmie kilka znakomitych scen, zwłaszcza monolog o prezencie z przeszłości oraz kulminacyjna rodzinna kolacja, ale przez sporą część seansu można się zastanawiać, czy faktycznie musiała iść na całość.

            

Sierpień…” uważam za pewne rozczarowanie, bo suma wszystkich składników jest zdecydowanie mniejsza niż sugerowałby to talent zgromadzonej ekipy. Ta produkcja na pewno nie będzie fenomenem na skalę swojego teatralnego pierwowzoru i można wyczuć, że jej sedno filmu tkwi w nagrodach i wpływach finansowych. Niemniej jest tu kilka znakomitych momentów, które pokazują, czym ten film mógłby się stać w rękach bardziej doświadczonego twórcy…   

 

FILM OBEJRZANY DZIĘKI UPRZEJMOŚCI KINA HELIOS GDYNIA.

 

Autor: Jakub Neumann

Forum:

Nie znaleziono żadnych komentarzy.

Wstaw nowy komentarz