„Sierpniowe niebo. 63 dni chwały” – historia dla opornych

W ostatnim czasie pojawiło się na naszych ekranach wiele tytułów, nawiązujących do chwalebnych wydarzeń z historii naszego państwa. Była już „Bitwa Warszawska’’ oraz tegoroczne: ,,Bitwa pod Wiedniem’’ i „Tajemnica Westerplatte”. Kolejnym filmem, który miał za zadanie wskrzesić patriotycznego ducha jest film Ireneusza Dobrowolskiego, przypominający bohaterów powstania warszawskiego. Niestety, każdy z nich z nich jest w mniejszym, lub większym stopniu klapą. „Sierpniowe niebo’’ również zawodzi, jednak pozytywnie wyróżnia się na tle poprzedników - również przez skromność reżysera, który zabrał widzom lekko ponad godzinę czasu.

 

Dobrowolski miał ciekawy pomysł – postanowił dotrzeć do młodej widowni, nie tylko przez promujący film kawałek grupy Hemp Gru, ale stawiając na młodych aktorów i pokazując bohaterów jednostkowych, zamiast zbiorowego portretu powstańców. Pomysł wspiera również nowoczesna i dopracowana grafika filmu. Oczywiście, podobny zamysł miał już reżyser „Jutro idziemy do kina’’, jednak tutaj zaskakuje również sposób narracji. Fabuła toczy się równolegle w Warszawie współczesnej i w „stolicy walczącej” 1944 roku. Młody kierownik budowy odkrywa w miejscu, gdzie ma powstać duża inwestycja szczątki poległych powstańców wraz z dziennikiem opisującym przebieg wydarzeń sierpniowych. Wkrada się tutaj konflikt – uszanować miejsce narodowej pamięci i wstrzymać budowę, czy  (dosłownie i w przenośni) „zakopać” przeszłość ?

           

Szkoda, ze reżyser nie wykorzystał okazji, jaką daje (obecnie bardzo żywy) spór o sens i skutki narodowych powstań. Wykorzystując nowoczesne techniki animacji i decydując się na pokazanie historii z perspektywy młodych ludzi, ich dążenia do zakorzenienia i poszukiwania tożsamości miałby dużą szansę przełamać złą passę w polskim kinie, które obecnie nie odgrywa żadnej roli w kształtowaniu świadomości historycznej.

 

Dobrowolski wyraźnie próbował zabrać głos w  tej dyskusji, jednak jego film to jedynie zlepek archiwalnych materiałów, które opatrzono współczesnym komentarzem. Co najgorsze - kilka z nich rozwinięto w akademickie, kartonowe scenki z udziałem debiutantów. Mamy więc śliczną młodą partyzantkę, szwabskiego służalca, samotne matki Polki czekające na mężów walczących na froncie i dobrego Niemca, cytującego Goethego (!). Ten manichejski podział na bohaterów i zdrajców, brak pogłębionych psychologicznie sylwetek oraz wskazania na motywację młodych powstańców, sprawia, że film ma podobną siłę oddziaływania, co graffiti wysmarowane przez pijanych kibiców w podziemiach dworca.

 

Mimo tych wszystkich wad, trudno zrównać z ziemią „Sierpniowe niebo…’’ . Każda forma jest bowiem dobra, żeby wystawić pomnik warszawskim bohaterom i przypomnieć o narodowych zrywach, zwłaszcza historycznym ignorantom. Jeśli to właśnie do nich Dobrowolski adresował swój film, to idea jest jak najbardziej szczytna. W filmie pada bowiem kwestia, która sama w sobie stanowi świetny komentarz do współczesnej edukacji historycznej: „Powstanie warszawskie? A nie ma Pani czegoś o kosmitach? ’’. Do refleksji.

 

Autor: Alicja Hermanowicz

Forum:

Nie znaleziono żadnych komentarzy.

Wstaw nowy komentarz