„Syn Boży” – Jezus jak z żurnala

Wyjątkowo trudno jest recenzować filmy oparte na Piśmie Świętym, bo ciężko przyjąć  kryterium do ich oceny -  nieważne czy jest się katolikiem czy ateistą.  Nie da się ich oceniać pod względem treści, można się natomiast zastanowić nad tym,  jak  są zrealizowane. Zawsze należy pamiętać, że oceniamy dzieło filmowe, którego podstawowym zadaniem jest budzenie emocji i umiejętność porwania widza – nawet jeśli jest to film biblijny (a może zwłaszcza ?). Film o ostatnich dniach Chrystusa emitowany w okresie Wielkiego Postu powinien również pomóc przygotować się duchowo do świąt Wielkiej Nocy. W przypadku dzieła Christophera Spencera nie tylko ten warunek nie zachodzi, ale jest to film, który można obejrzeć w każde  popołudnie między gotowaniem a prasowaniem, ponieważ nie zostawia za sobą większego echa.

           

Christopher Spencer oparł się na Ewangelii Św. Jana. Oglądamy ostatnie dni Jezusa Chrystusa: widzimy więc jak poznaje Świętego Piotra i kolejnych apostołów, uzdrawia Łazarza, ratuje Św. Magdalenę – cudzołożnicę od egzekucji, jego modlitwę w Ogrójcu, wreszcie proces i drogę krzyżową.

 

Reżyser nie wprowadził do scenariusza żadnego novum, wszystkie wydarzenia  odbywają się zgodnie z literą i duchem Pisma Świętego. Nie chodzi nawet o to, że  film Spencera jest poprawny i grzeczny – w końcu trudno wymagać od filmu pasyjnego, aby był odkrywczy i świeży.  „Syn Boży” oddziałuje jednak jak kazanie powtarzane przez księdza co niedzielę na mszy dla półgłuchych. Nie obezwładnia nas swoją wymową i nie powoduje, że zaczynamy wierzyć w cuda - gdy aktor grający Jezusa wygłasza słynne zdanie z Ewangelii „Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli”  brzmi to jak  marna prowokacja.

 

Trzeba jednak przyznać, że „Syn Boży” zderzył się z sukcesem takich produkcji jak „Ostatnie kuszenie Chrystusa” i „Pasja” Mela Gibsona, które zostały zrealizowane z dużą odwagą i dokonały pewnego przełomu w przekładaniu Pisma Świętego na ekran. Gibson pokusił się o niezwykle realistyczną (bliską poetyce kina gore) wizję męki pańskiej, natomiast Scorsese dokonał nowej, według niektórych bluźnierczej, interpretacji Ewangelii o kuszeniu Chrystusa przez Szatana. W przypadku obu tych filmów mamy pewność, że zostaną w nas na długo – weszły do klasyki kina od momentu pierwszego wyświetlenia. Co zrobił Spencer ? Kolejny film, na który pójdą tłumnie rodziny i wycieczki szkolne. Film, który wygląda jak obrazek z katechezy dla dzieci, z pięknym Jezusem po tuningu i wybielaniu zębów.

 

Być może, moje rozczarowanie wynika z tego, że widziałam wersję z dubbingiem, gdzie aktorzy wygłaszali swoje kwestie w sposób sztuczny i irytująco akademicki, jednak obawiam się, że nawet w wersji oryginalnej nie jest to film wart większej uwagi – chyba że dla fanów urody Diogo Morgado, opcjonalnie – Romy Downey.

 

Autor: Alicja Hermanowicz

Forum:

Nie znaleziono żadnych komentarzy.

Wstaw nowy komentarz