„Tajemnica Filomeny” – w poszukiwaniu utraconej przeszłości

Największym atutem filmu jest jego umiar, zarówno w warstwie fabularnej, jak i wizualnej. „Tajemnica Filomeny” nie epatuje nadmiernymi emocjami, krzykliwą scenografią, rozpraszającym uwagę montażem. Tutaj nieważne jest stopniowe budowanie napięcia czy szybkie tempo akcji. To bardzo intymna i wspaniale zagrana opowieść o zjedzeniu zakazanego owocu i wszystkich tego konsekwencjach. Oparta została na prawdziwej tragedii opisanej w książce Martina Sixsmitha „The Lost Child of Philomena Lee”.

 

Bohaterką filmu jest Filomena (Judi Dench), którą poznajemy w momencie, gdy wstydliwe wspomnienia z przeszłości zaczynają coraz uporczywiej do niej powracać. Po kilkudziesięciu latach milczenia decyduje się wyznać swojej córce (Anna Maxwell Martin), że w młodości miała jeszcze jedno dziecko, które zostało jej odebrane, aby mogła je adoptować inna rodzina. Razem z córką Filomena próbuje czegoś dowiedzieć się o losach swojego syna – Anthony’ego – jednak siostry zakonne mieszkające w opactwie, w którym przebywała Filomena, uporczywie twierdzą, że nic nie mogą dla niej zrobić. Wówczas na scenę wkracza dziennikarz, były rzecznik rządu Martin (Steve Coogan), któremu dzięki swoim kontaktom i reporterskim umiejętnościom udaje się zlokalizować syna Filomeny w Ameryce. Oboje bohaterów wyrusza do Stanów Zjednoczonych, by stawić czoła skomplikowanej prawdzie.

 

W filmie bardzo silnie pobrzmiewają akcenty pro- i antyreligijne. Autorzy prowokują nas do zamyślenia się nad istotą grzechu i pożądania (główna bohaterka poznaje ojca swojego dziecka w gabinecie luster, gdy jej postać wydaje się być zupełnie zniekształcona, „odchylona od norm”). Filomena, która przez całe życie była gorliwą katoliczką, bezwarunkowo broni sióstr i stara się zupełnie nie dostrzegać krzywd, które te jej wyrządziły. Z drugiej strony Martin – były ministrant, obecnie ateista – traktuje instytucje kościelne jako naturalnego wroga, do sióstr odnosi się, łagodnie mówiąc, niezbyt życzliwie i żąda uzyskania sprawiedliwości jeszcze na tym świecie. Wydźwięk filmu na szczęście nie przechyla się w żadną z tych stron, a pod koniec opowieści wierzymy, że i Filomena, i Martin, i każdy z nas trochę poszerzył swój światopogląd.

 

Tajemnicę Filomeny” przede wszystkim trzeba zobaczyć dla dwójki głównych bohaterów i ich swoistego pojedynku postaw. Filomena jest osobą bardzo uczuciową i widzącą w ludziach tylko dobro. Historie, które opowiada Martinowi są niespójne i przerywane, ale i tak w mig pojmujemy ich sens, gdyż kompletność opowieści zastępują nam emocje bohaterki. Judi Dench daje pokaz swoich aktorskich umiejętności – bez trudu wierzymy, że jest prostą Irlandką zaczytującą się w Harlequinach i mającą w swoim słowniku fantastyczne słowo „Oxbridge”, tak samo jak wcześniej uwierzyliśmy, że jest szefową brytyjskiego wywiadu (w serii o Bondzie) czy surową nauczycielką z chorobliwą potrzebą bliskości („Zapiski o skandalu”). Gdyby to ode mnie zależało przyznawanie tegorocznych Oscarów, statuetka dla tej aktorki byłaby zapewniona. Z kolei Martin jako racjonalista i człowiek „doświadczony”, nie ufa innym ludziom i postrzega świat raczej jako arenę walki. Gasi cały entuzjazm Filomeny i reaguje przesadnie negatywnie. Jego zgorzknienie spowodowane jest zapewne wyrządzoną mu niesprawiedliwością, jednakże tak naprawdę jest ona głupstwem w porównaniu do tragicznej historii bohaterki jego reportażu. Mimo wszystkich wad Martin jest jednak osobą, która budzi naszą sympatię, m.in. ze względu na błyskotliwość, duże poczucie humoru i pewną nieporadność, które fantastycznie przeniósł na ekran Steve Coogan.

 

Najtragiczniejszy jest fakt, że historia, która stała się kanwą „Tajemnic Filomeny”, jest prawdziwa – o podobnych zabiegach praktykowanych w Stanach Zjednoczonych mówi m.in. dokument Ann Fessler pt. „Porządna dziewczyna” („A Girl Like Her”). Młode kobiety, które pozbawione wszelkiej edukacji seksualnej zachodziły w ciążę, zmuszane potem były przez rodziców lub opiekunów do oddania dziecka do adopcji. W przypadku Filomeny siostry zakonne pozwalały matkom spotykać się z dziećmi i wytworzyć między nimi więź, jednak później bez żadnego ostrzeżenia sprzedawały dzieci za granicę. Prawdziwe bohaterki „Porządnej dziewczyny” nie miały nawet szans poznać swoich dzieci.

 

W irlandzkim opactwie wizytujemy dwukrotnie – za pierwszym razem kamera pokazuje nam jego wrota niczym bramy raju. Za drugim jest ono zupełnie przeciętne, smutne i przykryte śniegiem. Siostry zakonne we współczesnym świecie noszą świeckie ubrania i wydają się łaskawsze, jednak okazuje się to tylko pozorne. Czy ten traktat o wybaczaniu może mieć pozytywne zakończenie? W pewnym sensie tak – jeśli tylko nie będziemy traktować Filomeny jako naiwnej, potulnej babci, okaże się, że wiele możemy się od niej nauczyć.

 

                        Autor: Emilia Lange - Borodzicz

Forum:

Nie znaleziono żadnych komentarzy.

Wstaw nowy komentarz