„W imię...” słabości

„W imię...” to kolejny film Małgorzaty Szumowskiej nawiązujący do bardzo kontrowersyjnych tematów społecznych. Po „Sponsoringu” i „33 scenach z życia” tym razem podjęła się niezwykle delikatnego tematu homoseksualizmu księży. Inspiracją do stworzenia najnowszego dzieła był dla reżyserki artykuł w prasie. Szumowska podchodzi do problemu z charakterystyczną dla siebie pasją i emocjonalnością, nie ustrzegając się jednak błędów wynikających prawdopodobnie z intuicyjności i braku doświadczenia reżyserskiego.

 

Akcja „W imię...” rozgrywa się w wiosce oddalonej od cywilizacji, żyjącej własnym życiem i własnymi problemami. Z takimi zmaga się między innymi główny bohater – ksiądz Adam (Andrzej Chyra), nie radzący sobie zarówno z własną orientacją seksualną jak również z nałogiem alkoholowym. Potęgowane jest to przez doskwierającą mu samotność, wynikającą z ciągłych zmian parafii na polecenie kurii biskupiej. Do owej wioski trafił z niejasnych powodów. Z przebiegu filmu można się domyśleć, że przenosiny wynikały z podejrzenia o molestowanie  jednego z  ministrantów. Mimo to nie stara się w żaden sposób unikać kontaktu z chłopcami, wręcz przeciwnie, zostaje opiekunem „ogniska” gromadzącego wyrostków z poprawczaka. Nawiązuje z nimi dobry kontakt i wypracowuje sobie ich szacunek. Dla jednego z nich, o ksywie Dynia (Mateusz Kościukiewicz), staje się kimś wyjątkowym, niestety ze wzajemnością… Swoje słabości oraz towarzyszące im napięcie stara się rozładować poprzez bieganie i taki też zabieg poleca swoim podopiecznym. Okazuje się on jednak zupełnie nieskuteczny.

 

Większość scen filmu wydaje się być improwizowanymi, a wynika to z faktu że Szumowska dała szansę nieprofesjonalnym aktorom, wcielającym się w role wychowanków „ogniska”. Paradoksalnie taki zabieg nadaje produkcji autentyczności i potęguje zainteresowanie widza. Reżyserka, nawiązując do symboliki biblijnej, ukazuje również scenę księdza Adama i kuszącej go Ewy (Maja Ostaszewska). W tym wypadku jednak główny bohater nie skosztował „jabłka” mówiąc że „jest już zajęty”. Momentem kulminacyjnym w filmie wydaje się być rozmowa na skypie Adama z jego siostrą przebywającą w Toronto. Po raz pierwszy przyznaje się wtedy do swojej homoseksualnej natury wykrzykując „jestem pedałem”. To co dla widza do tej pory było jedynie domysłem staje się faktem. Natomiast ostatnia scena filmu, w której zostaje przedstawiony Dynia jako członek seminarium duchownego narusza wiarygodność budowaną przez reżyserkę przez cały film. W jaki sposób upośledzony w lekkim stopniu chłopak, najprawdopodobniej bez matury został tam przyjęty? Na to pytanie odpowiedź zna tylko Małgorzata Szumowska.

 

Film niewątpliwie godny polecenia, obrazujący bardzo drażliwy temat homoseksualizmu księży, w sposób ciekawy i przystępny dla widza. Od samego początku niedopowiedziane kwestie i niejednoznaczne sytuacje budzą falę domysłów, które są stopniowo rozładowywane. „W imię...” pokazuje również inne problemy księży przede wszystkim samotność oraz ich słabości wynikające po prostu z bycia człowiekiem, a dokładniej – z bycia facetem.  Temat na pewno nie został w pełni wyczerpany, ale można czuć się usatysfakcjonowanym przekazaną treścią.  

 

Autor: Karol Bartelik

Forum:

Nie znaleziono żadnych komentarzy.

Wstaw nowy komentarz