A niech Was wszystkich diabli! – „Zupełnie Nowy Testament”

Świątecznej atmosferze towarzyszy specyficzny natchniony, czasami wręcz przesłodzony klimat. W tym czasie w telewizji mamy wysyp przyjemnych komedii rodzinnych oraz biblijnych monumentów. Wciąż brakowało obrazu, który złamałby ten schemat i ukazał religię w sposób humorystyczny. I oto znalazł się godny kandydat na to miejsce – belgijski „Zupełnie Nowy Testament” Jaco van Dormaela.

 

Twórca „Ósmego dnia” nieustannie zaskakuje swoich widzów swoją filmową fantazją. Tym razem przedstawia Boga jako mieszkańca Brukseli, siedzącego ciągle przy swoim komputerze w szlafroku i kapciach. Nie jest to Bóg miłosierny ani troskliwy, ale żądny władzy złośliwiec mieszający nam na co dzień szyki. To on stwarza korki, gdy spóźnieni spieszymy się do pracy i sprawia, że kanapka posmarowana dżemem zawsze spada na podłogę nieodpowiednią stroną. Bóg uprzykrza też życie swoim domownikom, wciąż wrzeszczy na zamkniętą w sobie żonę i niepokorną córkę. Pierworodny J.C. zbuntował się na tyle, że uciekł z domu tworząc grupę wsparcia w postaci 12 apostołów i znacznie uprzykrzył ojcu życie poprzez swoje nauczanie. Przez Jezusa ludzie nauczyli się przebaczać i być dla siebie mili, co rozwściecza Boga siedzącego z rozkoszą przy telewizorze oglądając katastrofalne newsy. Odtąd wszystkie sytuacje okraszone współczuciem i empatią wyzwalają w Bogu kreatywną moc rujnowania ludziom życia.

 

Kolejną buntowniczką w rodzinie okazuje się być Ea, która śladem brata ucieka z domu w poszukiwaniu swoich 6 apostołów, tak aby stworzyć ligę 18 wybrańców jak w drużynie baseballu – ulubionym sporcie matki. Dokonuje też słodkiej zemsty na ojcu ujawniając ludziom daty śmierci, co mobilizuje ich do dokonywania zmian w swoim życiu na lepsze. Dalej uczestniczymy w poszukiwaniach nowych apostołów, którymi zostają m.in. niekochana bogata żona, śmiertelnie chory chłopiec marzący o staniu się dziewczynką oraz seksoholik. Każdy z nich zaczyna na nowo ustalać swoje życiowe priorytety, zaczyna otwierać się na innych ludzi oraz zrywać ze swoimi ułomnościami.

 

Van Dormael nie próbuje śladem Monty Pythona obśmiać religię, ale wyciągnąć na wierzch nasze małe hipokryzje ukryte pod płaszczem zasad chrześcijańskich. Robi to zręcznie dzięki świetnym występom aktorskim: w roli Boga występuje komik Benoît Poelvoorde, na drugim planie mamy Catherine Deneuve, François Damiensa oraz Yolande Moreau. Film przepełniony jest gagami, które stanowią spójny rozwój fabuły oraz utrzymują zainteresowanie widza. Ze śmiechem docieramy do końca, który na przestrzeni całej historii wypada najsłabiej. Mimo wszystko pozostaje zachowane hasło „dobro zawsze zwycięża”, a złośliwy Bóg dostaje nauczkę.

 

Autor: Marta Ossowska