„Zakochani w Rzymie”. Rzym – miasto klonów

On chyba nigdy się nie zmieni. Mówię o Woodym Allenie. Znowu popisuje się ponadprzeciętną inteligencją (tutaj w mniejszej roli jako ekscentryczny reżyser oper). Znów rozpoczyna dzieło od czołówki z napisami (wtóruje jej pieśń tradycyjna Volaire), jak za starych dobrych czasów, a nie jak w mdłym i przechwalonym poprzedniku „O północy w Paryżu” (powróciły też ciepłe kolory, w których ślicznie mieni się stolica Włoch) i jak zawsze ma mnóstwo pomysłów.

 

Poruszane tematy? Pożądanie, zdrada, talent, szczęście, zbieg okoliczności plus jego konsekwencje… Artystycznie pochłonięci, neurotyczni intelektualiści przeżywają miłostki, dylematy moralne i życiowe, analizujący swoją seksualność… – w tym i przemycony odmłodzony autor opowieści. Postać Jesse’ego Eisenberga nawet ubiera się podobnie do autentycznego Allena. Czasem ma się wręcz wrażenie, że obsada składa się z samych jego psychologicznych klonów… Na szczęście męskiej części obsady, gdyż i tym razem nie obyło się bez urodziwych reprezentantek płci pięknej (z nich najzabawniejsza jest rzucająca sarkastycznymi ripostami żona reżysera). Do tego również nas przyzwyczaił. Tylko w tle irytująco powtarzany główny motyw zamiast wyczekiwanego w produkcjach nowojorczyka nowoorleańskiego jazzu tradycyjnego… I za to wszystko go chyba uwielbiamy. Przynajmniej tak mogłoby się wydawać…

 

Twórca powrócił na właściwe tory i powstał obraz allenowski pełną gębą. To produkt dla tych, którzy już Woody’ego lubią (albo chociaż znają), bo reżyserowi nowej widowni raczej on nie przysporzy – Paryż był bardziej dla jego przeciwników jego talentu. Wielu nie kupuje tego filmu - ale tak samo nie rozumieją całego Allena. Przykład? Wątek Benigniego – powtarzalny? Tak - bo taki przecież był zawsze humor Allena. Przemycił także kilka innych żartów - urywanych z reguły tak gwałtownie, że sam ten fakt powoduje śmiech (reżyser nie pozostawia czasu dla skonsternowanego widza). Nie jest to co prawda dowcip tych samych lotów co niegdyś, ale i tak lepszy niż w Paryżu (lecz realizacyjnie to podobny poziom). Niektórzy zawiedzeni nie rozumieją, że celem filmu była raczej bardzo szeroka satyra obecnych czasów, niż ubaw do rozpuku.

 

Tym razem komik ewidentnie wrócił do korzeni i zrealizował swoją ostatnią komedię w stylu swoich pierwszych produkcji, jak „Bierz forsę i w nogi”, „Śpioch czy Miłość i śmierć”, lecz już bez tego charakterystycznego, szaleńczego pędu. Lapidarne wątki nie łączą się - ale czy muszą? „Zakochani…” najbardziej przypominają „Wszystko co chcielibyście wiedzieć o seksie ale baliście się zapytać”, jednak tym razem zamiast zaserwować nam znowu serię nowel, zdecydował się na narrację symultaniczną. W ten sposób z początku nieśpiesznie rozwijająca się, poszatkowana fabuła z nadmiarem wątków generuje zamierzony lekki chaos. Omawiany film można byłoby przemontować na modłę „Wszystko…”, ale tylko wyrządziłoby mu się krzywdę. Tak przynajmniej nie można domyślić się zakończenia… - puenta jawi się jako prześmiewcza w stosunku do Paryża.

 

Allen puszcza do nas oko (lewe - z wiekiem coraz bardziej przymknięte), bawiąc się motywami z poprzednich filmów. Najciekawszy motyw, czyli niejasny status intryganckiej postaci Aleca Baldwina, to ewidentne echo greckiego chóru z „Jej wysokość Afrodyta”. Nowy autorytet bohatera Eisenberga - wszechwiedzący, przemądrzały domorosły psycholog, zdolny przejrzeć i zmanipulować każdego - niby nie jest duchem, ale pojawia się nieoczekiwanie, nie wiadomo skąd i wygłasza rady tak, jakby fizycznie przebywał w trakcie wydarzeń. Film również jest wtórny tematycznie względem „Celebrities” - choć (paradoksalnie) rezultat okazał się lepszy – ale dopiero tutaj tak naprawdę wyśmiał celebrycki świat… Przypomina również nieco składankowe filmy „Zakochany Nowy Jork” i „Zakochany Paryż”, z którymi Allen nie miał nic wspólnego i tak samo jak one przez swoją formę, musi być odrobinę nierówny.

 

Słabsza forma? Odrobinę. Lekka obniżka nawet nie zbliżyła się do poziomu alarmowego, więc możemy spać spokojnie.

Więce

Autor: Filip Cwojdziński

Forum:

Nie znaleziono żadnych komentarzy.

Wstaw nowy komentarz