„Alicja już tu nie mieszka” – kobieta na schwał

Kontynuując moją przygodę z filmografią Martina Scorsese, zabrałem się za kolejny warty uwagi tytuł, który w swoim okresie zagarnął kilka ważnych nagród: jednego Oscara oraz 4 nagrody BAFTA, w tym za najlepszy film. W paru słowach, „Alicja już tu nie mieszka” okazał się kolejnym sukcesem Scorsese już w rok po premierze hitu „Ulice nędzy”. Jest to zasługa przede wszystkim scenariusza autorstwa Roberta Getchella, który pozwolił rozwinąć skrzydła aktorce Ellen Burstyn, serwującej nam w efekcie niezapomnianą kreację.

 

Film rozpoczyna się krótką sekwencją, w której poznajemy Alice, jeszcze jako małą dziewczynkę. Scenografia jest ciemnobrązowa, a Ala podskakuje z lalką na ramieniu i śpiewa pod nosem piosenki – oczywiste i piękne nawiązanie do scen początkowych i Dorotki z „Czarnoksiężnika z Oz” – i po krótkim czasie odburkuje coś swoim rodzicom z daleka. Ta scena dała podłoże pod późniejszą Alice (Ellen Burstyn), która jest przeciwieństwem Dorotki: nie jest tak niewinna, naiwna i sympatyczna – Alice to kobieta twardo stąpająca po ziemi, z niezwykłym poczuciem humoru i za nic mająca opinie innych ludzi. Dorosłą poznajemy, kiedy ma ponad trzydzieści lat, mieszka w stanie Nowy Meksyk z zapracowanym mężem i młodym synem-rozrabiaką (Alfred Lutter). Jej niezbyt spokojny świat wywraca się do góry nogami, kiedy odbiera telefon o śmierci męża w wypadku. Szybko dochodzi do wniosku, że bez pracy w mgnieniu oka może znaleźć się na bruku, więc postanawia wyruszyć z synem w podróż do Kalifornii, ostatniego miejsca, gdzie Alice była naprawdę szczęśliwa.

 

Poniekąd „Alicja już tu nie mieszka” to film drogi, w którym bohaterowie odkrywają swoje prawdziwe oblicze, ale nie jest to do końca prawdą, ponieważ w efekcie końcowym nie widać dużej rozbieżności pomiędzy Alice z początku, a końca filmu. Pomimo iż bohaterowie podróżują z miejsca na miejsce, gdzie przeżywają różne przygody (stąd też tytuł „Alicja już tu nie mieszka”) nie odmieniają one Alice, ani też jej syna Tommy’ego: ona wciąż jest zadziorna, a on rozrabia. Jej podróż ucharakteryzowałbym raczej, jako poszukiwanie swojego miejsca na ziemi, ponieważ Alice nie jest kobietą, która stoi w miejscu; ona chce, dzięki swojemu zestawowi niezwykłych umiejętności, dostać to, czego pragnie: spokoju, swobody i materialnego dostatku.

 

Ale nie udaje się jej to od razu i nie wiem, czy w ogóle, sądząc po końcówce filmu. W między czasie ma parę potknięć, które Alice z miłą chęcią wyrzuciłaby z pamięci. Przykładem może być jej przystanek w Phoenix, który zamienia się w dłuższy pobyt. Bohaterka, bez grosza przy duszy, postanawia zatrudnić się jako piosenkarka w lokalnym barze. Nie zarabia dużo, ale odkłada wystarczająco, by myśleć o dalszej podróży do Kalifornii. W barze poznaje nachalnego Bena (Harvey Keitel), blisko o dziesięć lat młodszego pracownika fabryki zbrojeniowej, który jest widocznie zauroczony w głosie kobiety. Początkowo zbywa go wielokrotnie, ale po czasie uświadamia sobie, że mężczyzna w jej życiu jest koniecznością, jeśli chce poprawić swój byt. Bez względu na wszystko – postanawia się z nim umówić. Przeradza się to w romans, ale szybko wychodzi na jaw, że Ben nie jest tym, za kogo się podaje i bliżej mu do zwyczajnej ludzkiej gnidy, która przesiaduje nocami w barach i napastuje kobiety, niźli solidnego materiału na ojczyma jej dziecka.

Nie da się więc ukryć, że „Alicja już tu nie mieszka” jest bardzo feministycznym filmem. Nie posądziłbym wcześniej o to Scorsese, którego znam głównie z filmów bardzo męskich i macho. Jest to zmiana tonu i percepcji, punktu widzenia, z jakiego postrzegamy nie tylko kobiety, ale również i mężczyzn, którzy przedstawieni są tutaj zupełnie tak, jak kobiety w nie-feministycznych filmach. Są są postrzegani nie tylko, jako dopełnienie duszy, ale również jako droga do pieniędzy, szczęścia, ale też obiekt pożądania i przynależności.

 

Więc rolę głównej bohaterki odgrywa Ellen Burstyn, znaną innym z filmu „Egzorcysta”, czy wiele lat później z „Requiem dla snu” i gdybym mógł opisać jej występ, jako Alice, słowami, to nie mógłbym, klaskałbym tylko w dłonie, aż do skutku. To ze wszech miar oscarowa rola, która jest godna podziwu i nagród, jakie otrzymała (tak, to do niej powędrował Oscar). Jej metamorfoza w kobietę czynu, nie tylko słów, jest pełna pasji i włożonego serca. Wdzięcznie towarzyszą jej inne gwiazdy, jak Kris Kristofferson, Harvey Keitel, czy... uwaga... Jodie Foster. Widok tej ostatniej na ekranie może parę osób zadziwić, gdyż Jodie wygląda tu jak chłopiec, niczym nie przypominając młodą nastolatkę z „Taksówkarza” dwa lata później. Koniec końców: Scorsese znów wyszedł obronną ręką z tak trudnego tematu, i mam mieszane uczucia do tego, czy sukces tego filmu odbyłby się bez pomocy znakomitej Ellen Burstyn.

_____________________________________________________________________________________________________________________