„Amy”… po prostu Amy

Amy Winehouse -  dla mnie była to zawsze trochę dziwna artystka, której piosenki znałam z radia. Świetny wokal i niebanalny tekst, ale była za dziwna, żeby chcieć doszukiwać się głębiej, żeby pod maską buntowniczej ćpunki znaleźć prawdziwą dziewczynę. Mimo to, a może przede wszystkim właśnie dlatego film Asifa Kapadii zrobił na mnie wielkie wrażenie.

 

Po pierwsze, to bardzo dobrze zrealizowany dokument. Prosta struktura, z raczej zachowaną chronologią, pozbawiona eksperymentów formalnych. Na szczęście, nie ma tu gadających głów, które opowiadałyby o tym jaka Amy była wspaniała czy beznadziejna. Amy mówi sama za siebie dzięki fantastycznym nagraniom archiwalnym: filmiki z domowego archiwum, z wakacji, kręcone telefonem podczas tras koncertowych, z backstage. Fotografie, wideoklipy, koncerty. Dokumentacja robi duże wrażenie, a jeszcze większe wywołuje efekt zestawienia tychże materiałów z jej utworami, ilustrowanie biografii tekstami piosenek. Nie da się dobrze zrozumieć jej twórczości bez znajomości kontekstu prywatności. Słowa "Stronger than me", "Some unholy war" czy "Rehab", zestawione z inspiracjami, z których powstały, zyskują niezwykłą przejrzystość i mocno gorzki sens. Myślę, że bardzo łatwo można było zrobić film, który tylko przetwarzałby skandaliczny wizerunek medialny Winehouse albo w ckliwy sposób ukazywałby ją wyłącznie jako ofiarę. Kapadia dokonał znacznie więcej, bo pokazał człowieka, odkleił Amy - gwiazdę od Amy – córki, przyjaciółki, dziewczyny, żony, artystki. Pomocna była tu zapewne jego nieznajomość Amy. Kiedy Universal – wytwórnia, w której Winehouse nagrywała - zgłosiła się do niego z propozycją nakręcenia dokumentu o artystce, on kojarzył zaledwie kilka piosenek. Zbierając materiały, rozmawiając z jej rodziną, przyjaciółmi, patrzył na nią świeżym okiem, poznawał.

 

Po drugie, nie da się nie polubić tej utalentowanej, żydowskiej nastolatki z pierwszych archiwalnych nagrań. Taka jest urocza i bliska z całą tą swoją nadwrażliwością i niestabilnością, z kompleksami i depresją, z ciętym językiem i bezczelnością. Pragnie miłości ojca, który jest bardziej niedojrzały niż ona. Nie potrafi ocenić sytuacji, nie ma pojęcia na czym polega dobro jego dziecka. Na nagraniach widzimy wygłupy 13-letniej Amy na urodzinach przyjaciółki, oglądamy siedemnastolatkę jadącą na przesłuchania do wytwórni, przyglądamy się pierwszemu chłopakowi, bójkom z mężem. Jak to się stało, że ze świetnie zapowiadającej się artystki, dziewczyny, która miała głos jak dzwon, stała się nieświadomą siebie, nie umiejącą zapanować nad własnym życiem wielką przegraną na granicy upadku?

 

Tu nawet nie chodzi o to, że Amy nie potrafiła żyć, odpowiadać za własne życie, ani o to, że nikt się nią nie przejmował, że miała męża ćwoka i ojca, który na karierze córki chciał zyskać rozgłos.  Najgorszym, przełomowym momentem jest ten, kiedy Amy przestaje być idącą swoją drogą piosenkarką z silną osobowością, oryginalnym image, a zaczyna być medialnym produktem, zmuszonym do śpiewania utworów, których ma dość i do wytworzenia materiału na nową płytę. Ma nagraną pierwszą płytę, wyrusza w trasę po niewielkich klubach, pokazuje się w telewizji jako normalna, wygadana dziewczyna, której trudno cokolwiek narzucić. Nagle coś zaczyna się psuć, presja otoczenia jest tak wielka, że Amy przestaje być sobą i staje się sumą spełnień woli odbiorców. Wytwórnia naciska: musisz nagrać drugą płytę, bo ludzie o tobie zapomną. Jasna sprawa, tak działa rynek. Nie pokazujesz się – nie istniejesz. Artystka jest dla słuchaczy, którzy mogą ją przeżuć i wypluć. Ciągle trzeba się pod pasować, walczyć o sprzedaż płyt, zdobywać nagrody. Tylko czy taki sukces wart jest poświęcenia prywatności? Wydawałoby się, że kto jak kto, ale dziewczyna z tak silnym charakterem wyjdzie z tego cało. A jednak przestraszyła się, może i zwątpiła w siebie, bo okazało się, że wytwórnia naciska, a wena nie nadchodzi, nie ma o czym pisać. Wtedy zaczyna się drugi rozdział kariery Amy, co świetnie uchwycili twórcy filmu. To rozdział, w którym Amy staje się sprzedawanym na szeroką skalę produktem. Taką Amy zna większość z nas. Dziewczynę, za którą wszystko robią inni, której zachowania trzeba wybielać, której nie można pozwolić być sobą, bo ważniejsze jest dobro wytwórni kryjące się za etykietą Amy-gwiazdy niż dobro Amy-człowieka. Dziewczyna śpiewa wbrew sobie utwory, które zaczyna nienawidzić. Gra na festiwalach dla kilkudziesięciu tysięcy osób, odbiera prestiżowe nagrody. I płaci za to bardzo wysoką cenę. Alkohol, narkotyki, bulimia, depresja, ostatecznie zawał na skutek nadużywania alkoholu. Straszny to system, który zaprasza cię, wiele obiecuje i na początku czerpie z ciebie to, co najlepsze, gdzie ty decydujesz, co jest najlepsze i dzięki temu stajesz się coraz lepszy, ale potem najmniej istotnym staje się to, co ty uważasz, inni przecież wiedzą lepiej. Masz się „tylko” dostosować i nie utrudniać, a wejdziesz do alei sław. Najsmutniejsze jest jednak to, że nawet wiek zejścia ze świata staje się pretekstem do kreowania idola.

 

Nie twierdzę, że Amy sama sobie nie była winna i że sugerowanie przez twórców, że odpowiedzialność za jej śmierć ponoszą bliscy, których nie było, olewający mąż, który podał pierwszą działkę, a szczególnie zadufany w sobie ojciec nie jest niesprawiedliwością.  Amy miała cechy osobowości, które sprawiały, że łatwo było nią manipulować, ale sama też była niezłą manipulatorką. Brak ojcowskiej uwagi w dzieciństwie na pewno odcisnął ślad na jej postrzeganiu miłości i tworzeniu związków. Kreowała toksyczne relacje. Miała ogromną potrzebę uwagi, ale paradoksalnie do sławy czuła niechęć. Myślę, że nie zdawała sobie sprawy z konsekwencji, jakie mogą ją spotkać. Umarła zanim nauczyła się żyć.

 

Wiele jest smutku w filmie Kapadii i obraz mediów tylko się do tego przyczynia. Mediów, które osaczają artystkę i są jej „przyjacielem”, jednocześnie szukając ty;lko takich ujęć, na których jest zaćpana, brudna i wychudzona. Gratulują i są dumne z jej osiągnięć, aby w tym samym momencie żartować z jej uzależnienia w telewizyjnych show.

 

Amy udzielając jednego z pierwszych wywiadów mówi: „jeśli kiedyś zostanę sławna, prawdopodobnie oszaleję”. Te słowa okazały się się proroctwem. Film Kapadii ukazuje realizację tej przepowiedni, wciąż zadając pytanie: jak to się stało, że mimo iż życie Amy rozgrywało się na oczach całego świata, nikt nie zareagował? Prowadzi do bardzo smutnych wniosków  nad tym kim jest artysta, jak osiągnąć sukces i jak działa sława.

 

Autor: Magda Mielke