Arogancki geniusz - „Ugotowany”

Praca w (profesjonalnej) gastronomii uzależnia. Zarwane wieczory i noce, dążenie do perfekcji, ogromne napięcie emocjonalne – szczególnie, jeśli zaczynasz właśnie obsługiwać najważniejszy stolik w swojej dotychczasowej karierze. Praca na granicy szaleństwa. Ale jakimś dziwnym trafem lubisz ją i przesiąkasz jej klimatem do głębi. Chociaż nigdy nie pojawiłem się po drugiej stronie blatu kuchennego, aby samodzielnie przygotować halibuta sous vide i krzyknąć „serwis!”, to obserwowałem pracę co najmniej kilku artystów w białych kitlach i mogłem uczestniczyć w całym tym show prezentując majestatycznie wyglądające dania gościom na sali. To dlatego już po pierwszych minutach „Ugotowanego” Johna Wellsa uświadomiłem sobie po raz kolejny, że tęsknię za tym wszystkim.

 

Ostatnie fragmenty historii szefa kuchni Adama Jonesa wywołały we mnie dramatyczną pustkę, jakiej nie czułem jeszcze chyba nigdy po obejrzeniu filmu. Przypomniałem sobie mój zespół z sali restauracji Mercato w gdańskim hotelu Hilton. O każdym/każdej z moich kolegów/koleżanek mógłbym napisać tutaj coś krzepiącego. Przy każdym widniałby dopisek: sprawiał, że chciałem być jeszcze lepszy niż byłem wczoraj. Niezależnie od stanowiska: sommelier, kelner, barman, szef kuchni czy kucharz danej sekcji – wszystkich odznaczała niezłomność i dążenie do doskonałości oraz pełnej satysfakcji ze strony gości na sali. Dla takich chwil warto iść do kina, bo czasami bodziec w postaci filmu ułatwia człowiekowi zrozumieć ile znaczą wspomnienia i jak głęboko potrafią się zakorzenić. Taka filmowa terapia szokowa, którą zresztą można odnieść do każdej podejmowanej przez filmowców tematyki. Każdy bowiem znajdzie we współczesnej kinematografii taką historię, którą śmiało może podstawić pod swoje doświadczenia życiowe. W bardzo przejrzysty sposób pisze o tej zależności szanowany powszechnie krytyk filmowy Tomasz Raczek, w uświadamiającej, a sporymi fragmentami również odkrywczej lekturze „Kinopassana”.     

 

Dlatego właśnie dla znacznej części widowni, która oglądała ze mną „Ugotowanego” film był po prostu dobry (podczas gdy ja „jarałem się” jak dziecko na widok, niewidzianej od dawna, ulubionej zabawki!), zajmujący, stosunkowo lekki w odbiorze – pomimo pewnego ciężaru narzuconego przez stylistykę gatunkową. Ot, historia jakich dużo (upraszczając oczywiście): podupadły geniusz, który postanawia wziąć się w garść i przepracować osobiste porażki. Adam Jones (w tej roli, będący u szczytu popularności, nominowany do Oscara za rolę w „Snajperze” Bradley Cooper), o którym mowa, jeszcze nie tak dawno temu wiódł paryską klientelę na wyżyny wyszukanego smaku. Był szefem kuchni, którego szanowała francuska stolica. Za ogromnym talentem w jednej parze szła jednak arogancja (co w profesjonalnej kuchni się zdarza) i egoizm (co zdarza się już zdecydowanie rzadziej). Adam Jones skończył w gastronomicznej celi śmierci. Przy życiu zatrzymał go pewien notes z wypisaną pokutą i postanowienie poprawy. Po odbyciu wyznaczonej przez siebie kary w jednej z knajp w Nowym Orleanie postanawia zabrać swoje kuchenne noże do Europy i odszukać starych znajomych, aby na nowo zawalczyć o marzenia, czyli o trzecią gwiazdkę Michelin. Dla niewtajemniczonych: wyróżnienie już jedną gwiazdką jest dla współczesnego restauratora tym, czym dla boksera zdobycie mistrzostwa świata w wadze ciężkiej (dość powiedzieć, że w Polsce tylko jedna restauracja może poszczycić się przyznaną przez inspektorów przewodnika Michelin gwiazdką – jest to warszawska Atelier Amaro).

 

„Ugotowany” został przygotowany z niezwykłą starannością, jeśli chodzi o odzwierciedlenie pracy w profesjonalnej kuchni. Podział na sekcje i obowiązki z nimi związane, dynamika procesów, które po sobie następują – od własnoręcznej produkcji makaronu i filetowania ryby, po ułożenie ostatniego elementu kompozycji kwiatów jadalnych na gotowym talerzu przeznaczonym dla konsumenta. Zabrakło tylko pewnej kontynuacji, w postaci bliższego zapoznania się z pracą serwujących dania kelnerów. Wówczas mielibyśmy już całkiem pokaźny obraz pracy w wysokiej klasy restauracji. Ale nie można mieć przecież wszystkiego naraz. Może to lepiej, bo dzięki temu w dwóch godzinach filmu zdążyliśmy przyjrzeć się z bliska głównemu bohaterowi i temu, co dzieje się bezpośrednio w jego otoczeniu. Dzięki temu mogliśmy mu jeszcze bardziej dopingować, a momentami przeklinać jego arogancję. Ta bliska relacja pomiędzy widzem a Adamem Jonesem zapewne zatarłaby się (albo w ogóle by się nie utworzyła), jeśli twórcy zdecydowaliby się rozłożyć ciężar na więcej wątków i każdemu z nich dać po tyle samo czasu ekranowego.

 

Film Johna Wellsa niesie za sobą bardzo szlachetną sentencję. Jej znaczenie pojmiemy po seansie bardzo wyraźnie właśnie dzięki osobowości pierwszoplanowej postaci. Współpraca drogą do sukcesu. Proste, a jednocześnie trudne do zrealizowania dla wielu indywidualistów. Adam Jones musiał najpierw przebyć długą drogę z klapkami na oczach i wzroku skupionym tylko na własnym nosie. Zebrał kilka kopniaków od losu (niektórych naprawdę mocnych), które pokłady pychy i ignorancji zepchnęły na bok, pozwalając prawdziwie uwierzyć w potęgę zaufania. Nie po to przecież zbierał zespół zaufanych kucharzy, aby potem im… wiecznie patrzeć na ręce. Cóż, i na tym się przejechał, ale przecież spektakularne upadki też budują charakter. Jak pisał prekursor literatury motywacyjnej Napoleon Hill: „Każda porażka niesie w sobie ziarno równej lub nawet większej korzyści.”. Po obejrzeniu „Ugotowanego” nie ma co do tego żadnej wątpliwości.

 

Autor: Adam Plutowski

Ocena autora (1-5): 4.5

_____________________________________________________________________________________

 

UGOTOWANY

BURNT

 

CZAS TRWANIA: 100 min.

GATUNEK: dramat

PRODUKCJA: USA 2015

POLSKA PREMIERA: 23.10.2015

 

REŻYSERIA: John Wells („Sierpień w hrabstwie Osage”)

OBSADA: Bradley Cooper („Snajper”),

Sienna Miller („Snajper”)

 

ZWIASTUN:

 

_____________________________________________________________________________________

 

ŹRÓDŁO:

materiał dystrybutora Forum Film Poland Sp. z o. o.