„Ave, Cezar!” – halo, czy na planie jest reżyser?

Bracia Coen przyzwyczaili nas do tego, że ich produkcje wymagają od widza pewnej filmowej erudycji i rządzą się  przy tym dość specyficznym, czarnym poczuciem humoru. Tym razem jednak znani żydowscy bracia mocno przeszarżowali. Osią fabularną „Ave, Cezar!” jest zniknięcie z planu gwiazdy filmowej – Bairda Whitlocka, której następnie gorliwie poszukuje producent wraz ze swoim zespołem. Z kolei podczas seansu „Ave, Cezar!” widz może odczuwać wrażenie, że tym razem na pokładzie zabrakło samego reżysera, bo z obrazu wyłania się wielki i raczej niezamierzony chaos.

 

Najnowsza produkcja braci Coen może bronić się jako zestaw mniej lub bardziej zabawnych skeczy, wymierzonych przede wszystkim w dawne kino socrealistyczne, hollywoodzki „star system” i cwanych dziennikarzy, jednak jako pełnometrażowy film kinowy zawodzi na całej linii. „Ave, Cezar!” może i udaje satyrę, jednak sam zrealizowany jest według dokładnie takiego schematu, jaki zdaje się wyśmiewać. 

 

Po pierwsze, próbuje udawać, że jest inteligentny i ważny, czego nie można mu wybaczyć. Po drugie, Coenowie obsadzili w swoim filmie całą plejadę znanych gwiazd i gwiazdek filmowych jak Channing Tatum, Scarlett Johansson czy George Clooney, które miały zapewne przyciągnąć do kina masowego widza. Jest to też pewne novum u Coenów, bo zazwyczaj angażowali oni do swoich produkcji nieznanych szerszej widowni aktorów. Każde z nich gra tu zresztą postać, z którą zwykliśmy ich identyfikować: Johansson jest zatem seksbombą, Tatum roztańczonym amantem, zaś Clooney heroicznym (a zarazem groteskowym) legionistą rzymskim. Jasne – można oczywiście założyć, że każde z nich parodiuje tu odgrywane przez siebie postacie, jednak trudno powiedzieć, w jakim właściwie celu Czy robienie parodii ma jakikolwiek sens gdy nie kryje się za nią żaden głębszy sens?

 

Coenowie zazwyczaj bezlitośnie obnażali w swoich produkcjach ludzkie przywary i słabości oraz zgrabnie balansowali pomiędzy komedią a dramatem, natomiast „Ave, Cezar!” to obraz, który nie wzbudza kompletnie żadnych emocji. Wprawdzie przyjemnie ogląda się taneczne popisy gwiazdy „Magic Mike’a”, czy gagi z udziałem niezawodnej Tildy Swinton, ale pozostałe 90 minut filmu jest zwyczajnie nudne i nużące.  Zdaje się, że znane szerokiej widowni gwiazdy tak mocno rozpasały się na planie, ze zabrakło w nim miejsca dla realizacji wizji reżyserów. 

 

Trudno też powiedzieć, jaką to prawdę starają się nam objawić twórcy „To nie jest kraj dla starych ludzi” za pomocą tej satyry. Dzięki temu ich najnowsza produkcja jest jak długi żart bez puenty lub jak monumentalna scenografia w kinie sandałowym (które - nawiasem mówiąc - jest ośmieszane przez twórców), która ma przykrywać jego pustkę fabularną.

 

Co najgorsze, „Ave, Cezar!” nie jest nawet obrazem specjalnie oryginalnym ani odkrywczym.  W kinie dość często poruszany był motyw autotematyzmu i perypetii przy powstawaniu wielkich produkcji kinowych: pojawił się już u Truffauta w „Nocy amerykańskiej”, u Felliniego w „Osiem i pół”,  a nawet całkiem niedawno w (swoją drogą – dramatycznie słabym) „Nine”. Wszystko byłoby w porządku, gdyby  znani bracia mieli w tym temacie coś nowego do powiedzenia, jednak „Ave, Cezar!” niestety kompletnie nic nie wnosi. Zamiast tego pokazuje, że  Coenowie powoli zaczynają się wypalać twórczo niczym Guido Anselmi – słynny bohater Felliniego i zamiast tworzyć oryginalne, autorskie scenariusze wolą wysługiwać się hollywoodzkimi gwiazdami i powielać ograne schematy.

 

Autor: Alicja Hermanowicz

Forum:

Nie znaleziono żadnych komentarzy.

Wstaw nowy komentarz