„Biały Bóg” – brutalna rewolucja

Nie bez kozery mówi się, że pies jest najlepszym przyjacielem człowieka. Według badań naukowych, społeczeństwa cechujące się przyjaznym stosunkiem do zwierząt wykazują wyższy poziom cywilizacyjny. Gdyby odnieść się do tego dosłownie to reżyser Kornél Mundruczó wystawia złą opinię Węgrom. Jego najnowszy film „Biały Bóg” to wizja świata, w którym źle traktowane psy mszczą się na podłych ludziach.

 

Zdanie Rainera Marii Rilkiego otwierające film: „Wszystko, co straszne, potrzebuje naszej miłości”, wiele mówi o relacji Lili i jej psa Hagena, wokół których kręci się oś fabuły. Dziewczyna na kilka miesięcy ma przeprowadzić się do swojego ojca, który nie toleruje psów. Lili nie zgadza się na oddanie kundla do schroniska, dlatego w furii ojciec porzuca Hagena na ulicach Budapesztu. Odtąd akcja filmu rozgrywa się równolegle na dwóch płaszczyznach: naiwnej dziewczyny poszukającej swojego pupila oraz brutalnego świata, w którym pies walczy o przetrwanie. Jest to zabieg dzielący obraz filmowy na bardzo nierówne części, co jest moim głównym zarzutem wobec pasjonującego zamysłu, który został dostrzeżony w Cannes oraz wyróżniony podczas zeszłorocznej edycji festiwalu T-Mobile Nowe Horyzonty.

 

Na szczęście zgrzyt kompozycyjny wynagradzają zdjęcia czworonożnych stworzeń. Dalsze losy Hagena przebiegają od ulicznej ucieczki przed ludźmi oczyszczającymi miasto z bezdomnych psów, które trafiają potem do schroniska,  aż po brutalną tresurę przygotowującą do nielegalnych walk psów. Gdy kamera staje po stronie psa przedstawiając jego spojrzenie na ludzkie występki, dynamika obrazu buduje napięcie niczym z thrillera. Zresztą film Mundruczó bawi się konwencjami wielu gatunków, niekiedy przejścia z historii obyczajowej do horroru nie są zbyt płynne, a  zderzenie apokaliptycznej wizji przejęcia władzy przez psy z miłosnymi dylematami nastolatki bywa wręcz komiczne. Jednak nie można zarzucić reżyserowi, że jego film jest tylko jednowymiarowy. „Białego Boga” nie należy rozpatrywać tylko jako przykładu złej karmy, nie jest to też wyłącznie historia o psach. Bliższa jestem uniwersalnej interpretacji, jakoby odpowiedzialne podejście do drugiej osoby czy zwierzęcia buduje nasze człowieczeństwo, a każde zboczenie z praworządnej ścieżki przyczynia się do dehumanizacji.

 

Polecam obejrzeć „Białego Boga” z rozwagą. Osoby, które traktują zwierzęta jak słodkie zabawki ten brutalny obraz odrzuci, ale Ci, którzy zdadzą sobie sprawę, że w tym filmie psy są również metaforą stosunków międzyludzkich, będą mieli szansę zwiększyć swoją perspektywę na wiele spraw.

 

Autor: Marta Ossowska