„Blue Jasmine” – granica Woody’ego Allena

Jak sam przyznaje, w jego harmonogramie nie ma miejsca na brak weny, a niektóre pomysły wciąż czekają na realizację. Dwa lata temu Woody Allen ot tak wypuścił na światło dzienne jeden z najlepszych filmów w długiej karierze.

 

Jako reżyser zasadniczo nadal używa prostych środków, lecz zarzuty o teatr telewizji wystosowano mocno nad wyrost. Z kolei jako scenarzysta przede wszystkim kontynuuje eksperymenty z narracją. Nie są to już luźne wątki „Zakochanych w Rzymie”, lecz jedna wspólna, poszatkowana historia opowiedziana nieco na modłę „Memento”. Tu jednak przeplatające się wątki (obecne i te z przeszłości) nie zostały kolorystycznie zasygnalizowane jak w misternie utkanym dziele Christophera Nolana, toteż widz zmuszony jest zerkać na detale – przede wszystkim w wyglądzie tytułowej bohaterki. U Allena za to nie uświadczymy tak zaskakującego rozwiązania akcji. Fajną sprawą z pewnością są niedopowiedzenia, „luki” i delikatne piętrzenie się fabuły (scenariusz „totalny” - niemal jak w „Margaret” Kennetha Lonergana), która urywa się, pozostawiając widza lekko skonsternowanym. Intrygujące jest również ironiczne (czy wręcz szydercze), pozorne klimatyczne niedopasowanie przesadnie wesołej muzyki jazzowej i zbyt „optymistycznych” świetlistych zdjęć. Dlatego ta „smutna historia na wesoło” tak frapuje i wciąga. (Całe szczęście obcując z Allenem w poważnym wydaniu, doświadczamy jego – równie wypracowanego jak w komediach – autorskiego stylu zamiast bergmanowskiej kalki z wczesnych prób, jak „Wnętrza”, „Wrzesień” czy „Inna kobieta”).

 

Zabawne, że reżyser jako ateista bawi się w Boga, a przynajmniej w Wielkiego Brata-moralistę. Pozornie historia mogłaby się potoczyć bez ingerencji siły wyższej, lecz jakoś podskórnie wyczuwamy moralną prawidłowość, że ktoś wreszcie musi ponieść konsekwencje piętrzących się kłamstw – najlepiej wtedy, gdy powinno iść ku lepszemu (odmiennie niż to było w thrillerze „Wszystko gra” z bardziej niepokojącą puentą). Charakterystyczna i ważna dla niejednoznacznego odbioru dzieła jest perwersyjna, umiejętnie poprowadzona gra uczuciami widza. Gdy ten tylko ośmieli się głośno zaśmiać, niebawem zrozumie powagę sytuacji, a śmiech ugrzęźnie w gardle (jak w najmocniejszej scenie, nazwijmy ją, „nieudolnego podrywu”).

 

Jednak nie brakuje w najnowszym filmie nowojorczyka akcentów czysto humorystycznych. Pierwsze minuty mogłyby nawet wskazywać na komedię (atrakcyjna neurotyczka wyżala się starszej pani). Widocznie Allen zrozumiał, że niczyje życie nie składa się ze śmiertelnie poważnego dramatu, lecz posiada elementy wręcz głupkowate i dozuje je już bez kompleksów. Szczególnie komicznie wypada postać Eddiego (Max Casella), wyglądająca na skrojoną pod Allena – tyle, że wiek już nie ten (pozostali panowie nie będą już tacy pocieszni, a wręcz okrutni dla naszej, nie zawsze odpowiedzialnej, bohaterki). Za to łatwo domyślić się z jakim aktorem współpraca po dwóch wspólnych allenowskich filmach raczej się nie skończy…

 

Alec Baldwin nawet za dużo nie musiał się nagrać (pojawia się dosyć rzadko), by umiejętnie stworzyć niegodną zaufania kreację podejrzanego biznesmana-kobieciarza. Ciekawe, że dwulicowa postać Hala w scenie kulminacyjnej próbuje momentalnie przejść do porządku dziennego w zaistniałej, bardzo niekomfortowej sytuacji. Jego partnerka jednak nie traci czasu na kalkulacje i postanawia od razu się zemścić. Z fatalnym - również dla niej samej – skutkiem, odsłaniając w ten sposób publiczności wiedzę, której od początku się wypierała. Tak więc zimną (lecz zbyt mało wysublimowaną, by nazwać ją „słodką”) z założenia zemstę dokonuje de facto na gorąco…

 

Po raz kolejny można zdumieć, że w świecie Allena najwidoczniej nie istnieją kobiety nieurodziwe. W tym ta najważniejsza – tytułowa. Film można wręcz nazwać teatrem jednej aktorki: wyśmienitej Cate Blanchett. Oceniająca – bynajmniej nie święta – postać Jasmine (łykająca xanax namiętnie niczym dr House ukochany vicodin) to wirtuozerskie studium rozwoju obłędu, bowiem rzadko można w kinie spotkać tak sugestywny obraz kobiety upadłej, acz wciąż pełnej snobistycznej dumy.Jej postępowanie (tajenie pokomplikowanej przeszłości) w ostatecznym rozrachunku urasta do ekwiwalentu starożytnej ironii tragicznej. Iście gorzkiego wydźwięku nabiera ta ostatnia, niepokojąca nuta Allena…

 

Główna postać – modelowa antybohaterka – nieco przypadkowo poznała mężczyznę, który cudownie odmienia jej dotychczasowe życie aż w pewnym momencie równie gwałtownie to wszystko traci. W czasach dobrobytu brzydziła się zwyczajnym światem siostry Ginger (Sally Hawkins) i jej ówczesnego partnera Augiego (Andrew Dice Clay), a reperkusje  tego wstrętu (w postaci nie tylko rozmów z samą sobą) odczuwa długo po stracie fortuny. Wspomnianej parze pomagała raczej z wyłącznie „przymusowej” rodzinnej solidarności – jej wyniosłość kazała bowiem trzymać się od nich z dala, a ogłada wymuszała skrywanie wstydu i niechęci względem pary. Nawet po utracie fortuny zachowuje się wciąż jak bogaczka. Wysoka inteligencja tylko pomaga jej usprawiedliwiać nowe i dawne działania. Niby rozumie, że piękny sen się skończył, ale nie potrafi jeszcze tego zaakceptować. Karykaturalnie próżna, koncertowo sfiksowana, „piętrowo” zakłamana skupia uwagę tylko na sobie i swoich problemach, wyżywając się na otoczeniu.

 

Ciężko patrzy się na zmagania tragicznej bohaterki – właściwie osamotnionej w wewnętrznych bojach, popadającej w alkoholizm i lekomanię. Desperacko próbuje ratować swą sytuację, wykorzystuje osoby z otoczenia jako pionki do osiągnięcia własnego spełnienia, doprowadzając się jednocześnie do psychicznej ruiny. Dosyć niezręczne relacje między adoptowanymi siostrami pełne pretensji z przeszłości, wzajemnych uszczypliwości opartych jakby na „wymuszonej” miłości nie zapewniają należytego duchowego oparcia. Choć życzliwe względem siebie, nie do końca potrafią znaleźć wspólny język, zaufać i w pełni zaakceptować siebie nawzajem. Przeszkadza w tym przede wszystkim nastawienie rozchwianej emocjonalnie tytułowej, wyrachowanej snobki – podczas gdy dojrzalsza emocjonalnie siostra bierze czasem stronę tej uciążliwej tymczasowej współlokatorki kosztem nowego chłopaka. Widzowi z równym z trudem przychodzi zrozumienie również jej niesprawiedliwego osądu partnera Ginger, Chiliego (Bobby Cannavale) – co prawda zbyt porywczego, lecz w gruncie rzeczy oddanego i rozsądnego. Jej niechęć podyktowana jest zapewne wyłącznie banalną zazdrością egocentrycznej, zakłamanej manipulantki (aczkolwiek ich kontakty są naznaczone jakby tłumionym popędem seksualnym). Cate Blanchett zaprezentowała cechy rozwijającej się paranoi tak dobitnie, że byłbym zaskoczony i zawiedziony brakiem Oscara w kategorii „pierwszoplanowa rola żeńska”. A i pozostali aktorzy zostali poprowadzeni wyśmienicie… Amerykańska akademia filmowa doceniła także wysiłek Allena-scenarzysty przyznając mu nominację.

 

Film jawi się jako gorzki moralitet dla współczesnych księżniczek – wyrachowanych panienek z dobrych domów, wychowanych w czasach nadmiernego konsumpcjonizmu. To gorzka nauczka dla próżnych i leniwych dziewczyn, że nie warto ślepo i kurczowo trzymać się nadzianych kieszeni podejrzanych partnerów; że zawsze trzeba mieć w życiu jakiegoś asa w rękawie.

 

„Blue Jasmine” to film odrobinę dołujący: Allen nie stworzył dotąd filmu równie intensywnego, oczyszczającego – niemal katartycznego. Świetnie będzie to oglądać ponownie (wiele smaczków musiało widzowi umknąć przy dziewiczym kontakcie z dziełem) – nie tyle dla wciągającego klimatu, co pomysłowego rozmieszczenia narracyjnych punktów ciężkości. Czyżby „Granica” Zofii Nałkowskiej się kłania? Bardzo wątpliwe, ale podobieństw znalazłoby się kilka… Wracając do niezmordowanego dziadka: pod względem zabawy nastrojem „Blue Jasmine” przypomina jedną z jego lepszych komedii, „Złote czasy radia” – choć w obrazie sprzed wielu lat przewrotka niespodziewanie „psuje” nam jedynie samą końcówkę seansu. Skoro na wstępie przytoczyłem porównanie do „Wszystko gra”, to i muszę porównać do bardzo podobnych „Zbrodni i wykroczeń”. Proszę zauważyć, że to same perły w dorobku mistrza. Tak więc jeśli jeszcze ktokolwiek zasiedział się w Ciemnogrodzie, usilnie twierdząc, że Allen to „ten od głupich komedyjek”, to teraz już stamtąd zwieje w podskokach.

 

Autor: Filip Cwojdziński

Ocena autora (1-5): 4.5

_____________________________________________________________________________________

 

BLUE JASMINE
BLUE JASMINE

 

CZAS TRWANIA: 98 min.
GATUNEK: komediodramat
PRODUKCJA: USA 2013
POLSKA PREMIERA:
23.08.2013

 

REŻYSERIA: Woody Allen („Wszystko gra”)
OBSADA: Cate Blanchett („Babel”),
Alec Baldwin („Bez mojej zgody”)

 

ZWIASTUN:

 

_____________________________________________________________________________________

 

ŹRÓDŁO:

materiał dystrybutora Kino Świat