„Bracia” - wrócić, jak to łatwo powiedzieć

Jim Sheridan zadebiutował filmem opartym na biografii częściowo sparaliżowanego artysty, który swe wspaniałe dzieła tworzył za pomocą lewej stopy. „Moja lewa stopa” przyniosła Oscara odtwórcy głównej roli, Danielowi Day-Lewisowi, reżyserowi natomiast sławę i uznanie już na samym początku jego kariery. Później Sheridan utrwalił swoją pozycję głośnym obrazem „W imię ojca” opowiadającym o żmudnym procesie dotyczącym działalności ojca i syna w IRA i zorganizowanych przez nią zamachów bombowych w Londynie lat 70. Sheridan, scenarzysta i reżyser obu tych obrazów, dał się poznać jako twórca wrażliwy, który potrafi opowiedzieć historię jednostek wpisaną w ramy wielkiej polityki, bez uciekania się jednak do taniego melodramatyzmu i prostych rozwiązań. Nic zatem dziwnego, że kiedy zapadła decyzja o powstaniu amerykańskiego remake'u duńskiego filmu „Bracia” o żołnierzu, który nie potrafi odnaleźć się w domu po powrocie z Afganistanu, reżyserię powierzono sprawdzonemu Sheridanowi. Twórca nie zawiódł i tym razem.

 

„Gdy miałem dwadzieścia jeden lat/ Urodził mi się syn/ I od tamtego dnia wiem/ Że mógłbym zabić” (na potrzeby filmu zespół U2 stworzył piosenkę „Winter”, cytatami z której posłużę się w poniższym tekście).

 

Bracia” to rasowy dramat, który wstrząsa, wzrusza i długo nie daje o sobie zapomnieć. Jest to tyle zasługa reżysera, sprawnie budującego opowieść, co aktorów, wśród których najjaśniejszym blaskiem świeci Tobey Maguire i jego filmowe córeczki (świetne Bailee Madison i Taylor Geare). Obsadzenie aktora kojarzonego przede wszystkim z niezdarnym Peterem Parkerem w roli zaprawionego w bojach żołnierza początkowo wydawać się może poważnym błędem castingowym. W miarę oglądania filmu te wątpliwości szybko się jednak rozwiewają: Maguire daje w „Braciach” prawdziwy popis talentu. Umiejętnie balansuje między charyzmą a aktorską szarżą, ani razu jednak nie przekraczając granicy nadekspresji. Wykreowany przez niego kapitan Sam Cahill jest na początku filmu troskliwym mężem i ojcem, zawodowym żołnierzem umiejętnie rozdzielającym trudną pracę od domowego zacisza. Jego życie przypomina spełniony sen. Wszystko to jednak do czasu misji w Afganistanie, z której udaje mu się co prawda powrócić, ale jako cień dawnego siebie. Wychudzony, niepokojąco cichy i zamknięty w sobie Sam nie potrafi poradzić sobie z powojenną traumą, co odbija się oczywiście także na jego rodzinie. Aktorskie wyczucie Maguire'a sprawia, że jego bohater jest postacią tak tragiczną, co i niezwykle wiarygodną. Patrząc na jego zachowanie jednocześnie mu współczujemy i obawiamy się go, zastanawiając się ciągle co się może dziać w jego biednej głowie. Sheridanowi udało się jednak uniknąć stronniczości - reżyser nie opowiada się po stronie żadnego z bohaterów, pokazując jedynie racje każdego z uczestników dramatu. Jak z każdej sytuacji, tak i z tej, w której znalazła się rodzina Cahillów jest wiele rozwiązań, ale które z nich wybiorą bohaterowie?

 

„Słowa osiadają na mnie/ A następnie mnie opuszczają/ Pozostawią mnie opuszczonego/ Na straży drzwi/ Rymy zaczęły się we mnie/ Lato we mnie śpiewało/ Lecz nie śpiewa we mnie więcej.”

 

„Mimo że zespół stresu pourazowego (PTSD) istnieje tak długo, jak ludzie znoszą traumę, choroba formalnie istnieje od 1980 roku. Zaburzenie było różnie nazywane od wojny secesyjnej w USA, kiedy przypadłość weteranów wojny określano mianem ‘żołnierskie serce’. W czasie I wojny światowej symptomy, które były zgodne z syndromem PTSD, określano jako ‘zmęczenie kombatanta’. Żołnierze, którzy przejawiali takie symptomy podczas II wojny światowej, cierpieli na ‘wstrętną reakcję na stres’. Syndrom wielu kombatantów wietnamskich, którzy cierpieli na takie symptomy, był oceniamy jako ‘syndrom powietnamski’. PTSD jest również określane jako ‘zmęczenie bitwą’” (cytuję za arytukułem Kamili Drozd „Zespół stresu pourazowego”, www.abczdrowie.pl). Córki uznanego za zmarłego weterana, który cudem powrócił jednak do domu, nie znają tych pojęć i nie wiedzą, co stało się z ich kochanym tatusiem. Wiedzą tylko, że się go boją i że lepiej im było bez jego nieobecnego spojrzenia i wybuchów gniewu. Dlatego jedna z nich wykrzykuje w gniewie: „Dlaczego nie możesz być dalej umarnięty? Wolę wujka Tommy'ego od ciebie!”

 

No właśnie, w czasie nieobecności Sama w domu, jego młodszy, skonfliktowany ze sobą i światem brat (Jake Gyllenhaal) zaopiekował się jego rodziną. Otoczył troską i uwagą bratanice i bratową (Natalie Portman), potrafił jednak oprzeć się pokusie zajęcia pustego miejsca w rodzinnym portrecie. Cóż z tego, kiedy w swoich postraumatycznych urojeniach Sam twierdzi co innego? Jak rozmawiać z człowiekiem, który przeszedł przez piekło i zostawił w nim cząstkę siebie? Czy można powstrzymać nadciągającą tragedię? Może miłość ma jednak ograniczenia, których nie może pokonać? Nie zdradzę Wam odpowiedzi na te pytania. Obejrzyjcie „Braci” i znajdźcie je sami: film Jima Sheridana to jeden z tych obrazów, które po prostu trzeba zobaczyć.

 

„Teraz mam dwadzieścia pięć lat/ I próbuję pozostać przy życiu/ W narożniku świata/ Bez wyraźnych przeciwników do walki/ (…) nie ma na tym świecie armii/ Która potrafi walczyć z duchami.”

 

Autor: Karolina Osowska