„Chemia” – „pier… L4 z życia”, „każde życie zamienię na umieranie z Tobą”

„Chemia” to najnowszy film Bartosza Prokopowicza. Reżyser bierze na warsztat temat istotny, ważny, ale to, co robi z nim w swojej stylistyce odwoływać nas może  w okolice  zażenowania. Wnosimy więc ręce do nieba z gorzkim „Dlaczego?!”.

 

„Chemia” opowiada o mocnej, kreatywnej, kolorowej kobiecie (Agnieszka Żulewska) , której w bardzo młodym wieku przychodzi zmierzyć się z „chu…”, czyli z nowotworem.  Chce jak najlepiej wykorzystać pozostały jej czas, nie walczyć, przyjąć to, co zadecydował za nią los.

 

W kilku istotnych punktach przecina swój los z chłopakiem nie najbystrzejszym i nie najdojrzalszym (Tomasz Schuchardt). Benek ma w swoim mieszkaniu uroczy pokój - pomalowany na czarno, z grubym sznurem przyszłego samobójcy, zawieszonym na samym środku tego księstwa umierania. W kalendarzu zaznaczył już datę śmierci. Oboje więc (tak jak zresztą każdy) zmierzają powoli do swojego końca. Ona do końca przyspieszonego  odgórnie, on do końca wyznaczonego przez samego siebie.

 

Aby nie zdradzać zanadto wątków fabularnych, warto wspomnieć choć o tym rzeczywiście ważnym społecznie. Filmowa Lena jako działaczka angażuje się w akcje uświadamiające i wspierające kobiety, które walcząc z rakiem, decydują się jednocześnie na urodzenie dziecka.  Temat jest o tyle kontrowersyjny, że większość lekarzy w Polsce zaleca kobietom w przywołanej sytuacji usunięcie płodu, nie wskazując im innych możliwości działania i zachowania ciąży. Warto zwrócić uwagę na projekt Boskie Matki. Lena jest silna w mediach, ale naturalnie niemożliwe jest ciągłe utrzymanie tego stanu. Gdy kurtyna opada, widzimy Lenę bez włosów, bez piersi, Lenę „Aliena”, która nie wie, czy jest jeszcze kobietą.

 

Film używa muzyki Mikromusic. Naprawdę uwielbiam ten zespół, ale czemu ma służyć przechadzanie się wokalistki po planie filmowym, tego nie zrozumiem. Teledyskowa konwencja tylko ośmiesza, pokrywa żenadą i tak nie najlepsze w budowaniu emocji sceny. Reżyser wyraźnie skażony TVN-em („Prawo Agaty”). Do tego nie zarejestrowałam najlepiej pasującej tekstem piosenki zespołu, w której pojawiają się słowa: „Nie zniknę, gdy nie mam ust, gdy znikł mi biust, bez kwiecistej tapety. (…) Jakoś przeżyję, jakoś nie zginę. Poznaj prawdziwą rzecz. Jestem, ciągle jestem”.

 

Jest jedna dobra scena, w której na pieśń na trzy głosy składa się głos śpiewającej wzniośle wokalistki, głos ryczącej do pustych ścian Leny i płacz bezradności trzeciego bohatera.

 

Choć dużo tu ciekawych wątków wraz z ambiwalencją uczuć miłosnych, to niestety niesmaczne wykonanie  pozostawia mnie ze zgagą.

                                                                                                                                     

FILM OBEJRZANY DZIĘKI UPRZEJMOŚCI KINA HELIOS TCZEW.

 

Autor: Paulina Urbańczyk