„Creed - Narodziny legendy”. Ten pierwszy krok.

„Rocky” jest jedną z najintymniejszych mainstreamowych serii w Hollywood. 40 lat temu ten nierokujący zbyt dobrze aktor napisał historie o prawie trzydziestoletnim bokserze, który dostaje szansę na zmianę swojego życia. Szczerość tekstu i determinacja autora, sprawiły, że zarówno Sylvester Stallone, jak i postać którą stworzył, stały się żywym przykładem amerykańskiego snu. Po latach wcielił się w Rocky’ego po raz siódmy, przy czym po raz pierwszy w historii tego cyklu pozwolił usunąć się w cień, ustępując miejsca młodszym.          

 

Tytułowy bohater to nieślubny syn byłego mistrza świata w boksie zawodowym - Appolo Creeda. Po śmierci matki, wychowuje go macocha, która odziedziczyła po zmarłym w czwartej odsłonie cyklu mężu cały majątek. Pieniądze pozwalają jej nie tylko zadbać o swój byt, ale również zatroszczyć się o przyszłość chłopca, dając mu wykształcenie i pozwalając wychować się z dala od niebezpiecznych dzielnic. Ten jednak postanawia odrzucić to całe dobrodziejstwo i znaleźć własną drogę.

 

Nie jest to po prostu remake (czy też podwójny remake, bo zarys fabuły najbliższy jest pierwszej i piątej odsłonie cyklu) oryginalnego Rockiego – można mówić raczej o spin-offie lub sequelu. Bohaterowie filmów z 1976 i 2015 zbyt się bowiem od siebie różnią i zaczynają z zupełnie innych pułapów. Błędem jest uznawanie za najważniejszy motyw filmu walki Adonisa o sprostanie legendzie ojca, czy poszukiwanie odpowiedzi na pytanie, czy jego urodzenie nie jest owocem przelotnej zdrady. Owszem, te problemy są ważne do zdefiniowania postaci, ale nie najważniejsze.

 

Młody Creed jest tygrysem w klatce - ma pewne pragnienia, do których wszyscy w z otoczenia próbują go zniechęcić Ten z pozoru spokojny mężczyzna, walczy o to, by pozwolono mu być sobą. Gdy znajduje osoby, które wierzą w niego i jego cel, staje się im bezgranicznie oddany. Michael B Jordan, grający główną postać, świetnie oddaje ten niemal dziecięcy entuzjazm dorosłego człowieka, który dąży do spełnienia swoich marzeń.

 

Drugim bohaterem, którego losy śledzimy jest Rocky. Dla  młodego Adonisa pełni on zarówno funkcje ojca, jak i mentora. Ex-bokser nie stara się kopiować metod nauczania swoich mistrzów (a zatem nie krzyczy i nie prowokuje swojego ucznia), ale cierpliwie przekazuje swoje doświadczenie życiowe, a zwłaszcza jedną przewodnią myśl: wszystko to, co robisz w swoim życiu i co cię definiuje, musisz sobie wywalczyć sam.  Adonis, pomimo swej naiwności nadaje nowy sens jego życiu. Balboa znów się uśmiecha i żartuje, bo znowu ma dla kogo żyć. Sly, otrzymując Złotego Globa za rolę w tym filmie dziękował swojemu najlepszemu przyjacielowi, ale prawda jest taka, że Rocky to po prostu on. Stworzył tą postać i naznaczył tak dużym piętnem własnej osoby, że nikt o zdrowych zmysłach nie odważyłby się obsadzić nikogo innego w tej roli.

 

Imponuje sposób w jaki reżyser oddaje cześć poprzednim odsłonom serii. Większość nawiązań jest delikatna, czasem jakieś wydarzenie jest wspomniane w jednym lub dwóch zdaniach. Czasem pokaże zdarzenie, związane z fabułą pierwszej części, kiedy indziej udzieli Adonisowi porady odnośnie kobiet ( którą zasłyszał od swojego starego trenera przed walką z … Appolo Creedem), czy też odwróci obietnice między Creedem a Balboą i rozwiązuje największą zagadkę serii; kto wygrał trzeci pojedynek pomiędzy Appolo a Rockym. Twórcy ostatniej części Bonda mogli by przyjść do niego na korepetycje. Niestety autorzy nie ustrzegli się błędu i pominęli w fabule wątek biologicznych dzieci Appolo Creeda, o których wiemy z części drugiej - w Creed nie ma natomiast po nich śladu.

 

Twórcy nie zaniedbali również rzemiosła bokserskiego. Do nakręcenia jednej ze scen walk podchodzono aż trzynaście razy, tak by udało się ją nakręcić na jednym ujęciu. Do ról przeciwników Creeda wybrano zawodowych bokserów - Gabriela Rosado i Tonego Bellewa (który niedawno pokonał polskiego boksera Mateusza Masternaka), co staje się powoli tradycją tej serii, gdyż wcześniej występowali Tommy Morrison i Antonio Tarver. Walkę komentuje Max Kellerman z HBO, a konferansjerem jest Mike Buffler.

 

Osobne słowa uznania należą się za soundtrack. Jest to połączenie klasycznych tematów z poprzednich odsłon z elementami hip-hopu i trip hopu. Całość broni się zarówno jako muzyczna ilustracja do filmu, jak i osobny album. Na płycie znaleźć można również utwory, które wykonywała Tessa Thompson, wcielająca się w filmie w tracącą słuch wokalistkę, będącą drugą - obok Rocky’iego - postacią wspierającą głównego bohatera. Jest to niewątpliwie jeden z najlepszych soundtracków 2015 roku.

 

Creed jest wzruszającą historią relacji między młodym chłopakiem, szukającym potwierdzenia słuszności obranej drogi, a starym człowiekiem, który nie ma już żadnego celu w życiu. Obydwoje zaczynają się wzajemnie wspierać i stają się dla siebie nawzajem rodziną, której żaden z nich raczej już nie spodziewał się mieć.

 

Sylwester Stallone wystawił już sobie pomnik, tworząc postać Rockiego. Istnieje on zarówno (dosłownie) w Filadelfii, jak i w pamięci widzów na całym świecie. Jestem w stanie się założyć, że gdybyśmy robili ankietę z pytaniem o najbardziej motywujący film, Rocky znalazłby się w samej czołówce. Teraz oddał kawałek swojego serca i duszy, by pomóc  młodym twórcom i widać w każdej minucie filmu, że uwierzył w ich szczerość. Trudno stwierdzić, czy faktycznie doczekaliśmy się narodzin nowej legendy - na pewno Creedowi udało się zrobić ten pierwszy krok.

 

Autor: Sebastian Smolak

Forum:

Nie znaleziono żadnych komentarzy.

Wstaw nowy komentarz