Czego Ty chcesz kobieto? – „Viviane chce się rozwieść”

W naszym społeczeństwie temat rozwodu już dawno przestał być tabu. Prawie każdy spośród swoich znajomych mógłby wskazać osobę rozwiedzioną, która na nowo ułożyła sobie życie. Spoglądając na kraje zdominowane przez religię otwieramy szeroko oczy na absurdy tamtejszych obyczajów. Filmowym przykładem obrazującym to zjawisko jest  tegoroczny izraelski kandydat do Oscara „Viviane chce się rozwieść” opowiadający o dramatycznej walce o wolność przed sądem religijnym.

 

Gwoli wyjaśnienia Izrael obecnie jest krajem na rozdrożu. Oficjalnie państwo znajduje się pod władzą sądów rabinackich, kwestie kulturowe również zdominowane są przez zasady religijne, choć młodsze pokolenie jest otwarte na zmiany i łamanie przestarzałych, utrudniających życie przepisów. Viviane Ansalem jest kobietą w średnim wieku, która występuje o rozwód po kilkudziesięciu latach małżeństwa. Jej mąż kategorycznie odmawia udziału w procesie, kierując się zasadą „co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela”. I tutaj zaczyna się prawdziwy dramat, choć w oczach współczesnych widzów to nieco tragikomedia. Przez kilka miesięcy Viviane musi udowadniać, że wciąż chce rozwodu, pomimo że mąż jej nie bił, nie obrażał, nie głodził. Przez sąd starszych panów zostaje zmuszona do powrotu do domu, aby upewnić się w swojej decyzji. Bo tak naprawdę mędrcy z długimi brodami nie biorą na poważnie kobiety, która ubzdurała sobie, że poradzi sobie bez mężczyzny u boku. Gdy małżonkowie wciąż nie mogą dojść do porozumienia po kilku latach prób zaciągnięcia siłą męża do sądu, w końcu rozpoczyna się proces z udziałem świadków. Ma on udowodnić, że tych dwoje nie są dla siebie stworzeni i od lat narasta w nich frustracja prowadząca do wzajemnej nienawiści. Jest to droga przez mękę, nieustanne manipulowanie faktami i ciężkie próby pójścia na kompromis.

 

Film rodzeństwa Elkabetz stanowi trzeci obraz, zamykający trylogię małżeńską, zaraz po „Wziąć sobie żonę” (2004) oraz „Shiva” (2008). Jednak każdy z nich stanowi odrębną fabułę, a więc oglądanie „Viviane chce się rozwieść” bez znajomości poprzednich filmów nie przeszkadza w interpretacji. Reżyserka Ronit Elkabetz jest również odtwórczynią głównej roli, za co została wyróżniona na wielu międzynarodowych festiwalach, w tym nagrodą Złoty Warszawski Feniks na MFFŻydowskie motywy”. Nic w tym zresztą dziwnego, od dziesiątek lat kameralne dramaty rozgrywające się wyłącznie na sali sądowej zdobywają uznanie widzów i krytyków. W przypadku „Viviane chce się rozwieść” mamy do czynienia z niezwykle prostym, niemal wyłącznie biało-czarnym obrazem, który wywołuje napięcie niczym rasowy thriller.

 

Podczas kinowego seansu kobiety głośno dawały wyraz swemu oburzeniu wobec niesprawiedliwości grona mężczyzn na samotnej, zdeterminowanej Viviane. Zmiany kulturowe wobec słabszej płci, które zaszły już u nas, dopiero kiełkują w innych społeczeństwach. Dla nas wolność jednostki, prawo do decydowania o własnym losie, a nawet możliwość noszenia spodni to coś tak podstawowego, że na co dzień nie zaprzątamy sobie tym głowy. Przez co nawet nie zastanawiamy się czy wszechobecną wolność dobrze wykorzystujemy. Fascynującym jest obserwowanie na filmowym ekranie zjawiska zdobywania własnych praw, czego najwyższej klasy przykładem jest „Viviane chce się rozwieść”.

 

Autor: Marta Ossowska