„Doktor Strange” – pokręcony mag

„Doktor Strange” – pokręcony mag

Czy po czternastym filmie osadzonym w tym samym komiksowym uniwersum można oczekiwać wiele? Jak najbardziej, ponieważ wszystkie dotychczasowe produkcje stawały się hitami i zgarniały największe kwoty w box office’ie. Czy wyniosły i sarkastyczny doktor Strange udźwignął to, czego oczekiwali od niego włodarze Marvela? Niestety tutaj sytacja wygląda nieco gorzej.

 

„Doktor Strange” to kolejny origin story, początkowo poprowadzony znakomicie. Poznajemy pyszałkowatego Stephena, neurochiruga, którego stać na wszystko, co sobie wymarzy. Piękny apartament, znakomita praca, uwielbiający go ludzie. Podczas jednej z brawurowych eskapad ulega wypadkowi, a sam staje się nieodwracalnie kaleką. Szuka wtedy każdego możliwego sposbu, by ponownie wrócić do normalności i stać się tak doskonałym, jak przed wypadkiem. Trafia do odległego azjatyckiego kraju, by badać tajniki magii.

 

W skrócie, początkowo historia rozwija się znakomicie. Po pewnym czasie jednak widzowi może zacząć się nudzić. Wszystko można zrozumieć: osobiste tragedie, lęki oraz rozterki, motywację do podjęcia takich, a nie innych kroków. Od połowy filmu akcja jednak nabrała takiego tempa, że nie idzie przetrawić wszystkich nowych magicznych artefaktów, których niczym wprawiony czarodziej, używał Strange. Produkcja wykreowała bohatera idealnego, w co do końca trudno uwierzyć.

 

Po znakomitej „Wojnie bohaterów” czułem niedosyt. Mimo, że produkcja trwała ponad dwie godziny, to w kinie chciałoby się zostać jeszcze dłużej. Ze Strangem tak nie było. Podobny typ bohatera pojawił się już w MCU i jest nim Tony Stark. Ten jednak, mimo podejmowania pochopnych decyzji, zawsze kierował sie czymś głębszym, Stephen Strange niekoniecznie.

 

„Doktor Strange” to po prostu efekciarskie kino komiksowe, któremu brak głębi.

 

Niezaprzeczalnie, efekty stanowią lepszą stronę filmu. Zginające się budynki, mieszające się ulice oraz wiele rzeczywistości to coś, co warto obejrzeć w 3D, bo widoki zapierają dech w piersiach. Jest to komiksowe spojrzenie na „Incepcję”, które wyszło świetnie. Istna paleta mieniących się i przeskakujących barw jest fascynująca i przy tym dziwna, a jednocześnie bardzo logiczna i adekwatna do prezentowanego obrazu. W innych superbohaterskich filmach nie możnaby bawić się tyloma kolorami, zaś przy „dziwnym doktorze” zabieg ten okazał się naprawdę dobrym posunięciem. Nie jest to tak, jak w przypadku produkcji opartych na komiksach DC (czyli kolejna mroczna opowieść). Jest to wielobarwne kino przygodowe, może nawet kino drogi. Jednak nie samym wyglądem powinna przyciągać widzów produkcja. Historia opowiedziana jest zaledwie poprawnie. Ewidentnie brakowało w „Doktorze Strange’u” zabiegu, który udowodniłby, że Stephen jest naprawdę wyjątkową osobą, wyjątkowym magiem.

 

Zarówno Tilda Swinton jak i Benedict Cumberbatch wspieli się na wyżyny swego aktorstwa. Mimo niespójnej opowieści, kreowani przez nich bohaterowie są ciekawymi postaciami. Pełnymi głębi, wielu talentów, i co bardzo ważne w tej produkcji, humoru. Nie da się ukryć, że Marvel musi poświęcać sporo czasu na castingi. Wszyscy aktorzy pojawiający się na ekranie zagrali perfekcyjnie. Jedynie Rachel McAdams oraz Mads Mikkelsen nie byli w formie. O ile normą jest, że arcywrogowie w poszczególnych filmach Marvela są jednowymiarowi (stąd taka krecja Mikkelsena), to trudno zrozumieć poczynania McAdams, która słynie z bardzo wielu znakomitych ról (np. „Sherlock Holmes”).

 

Jako pojedynczy twór, „Doktor Strange” jest jedynie przeciętniakiem. Biorąc pod uwagę jednak, że to część czegoś większego, film zyskuje na odbiorze. Po kosmosie Marvel otworzył się na magię i zjawiska paranormalne, wcześniej tłumaczone zawsze niesamowicie rozwiniętą pozaziemską cywilizacją. W całym kontekście (odniesień do innych komiksowych produkcji) wygląda to zaskakująco dobrze, choć możnaby poprawić kilka aspektów. 

 

Film pozostawił wiele otwartych drzwi, które z pewnością zostaną przekroczone w kontynuacji (nie oszukujmy się, ta powstanie). Zaprezentowano podwaliny pod kreację nowego wroga, przedstawiono też logiczne połączenie z całym uniwersum komiksów (nie tylko w scenie po napisach).

 

„Doktor Strange” to po prostu efekciarskie kino komiksowe, któremu brak głębi. Tą zyskuje dopiero po odniesieniu filmu do innych produkcji Marvel Studios. Pomimo zachwyacjących efektów specjalnych i dobrej gry aktorskiej, produkcja jest przeciętna. A mogło być naprawdę ciekawie.

__________________________________________________________________________________________________________________