„Dziewczyna warta grzechu” – można zobaczyć ten „uroczy” plagiat

Dobrze kojarzymy oś narracyjną wszystkich tanich romansideł. Ich struktura jest przedmiotem zainteresowań feministek, które obnażają ich nieprzyzwoitą tendencyjność w kreowaniu relacji damsko-męskiej. W harlekinowskich fabułkach występuje najczęściej postać mężczyzny – wybawiciela, który swym pojawieniem się i siłą sprawczą odmienia los bezradnej, przypominającej Kopciuszka kobiety.

 

Bohater filmu Arnold (Owen Wilson) prócz tego, że jest reżyserem trudni się również inną misją. Opowiada prostytutkom zaskakująco oddziałującą historię o orzeszkach i wiewiórkach, z której wynika, że ważne jest to, aby robić w życiu coś, co sprawia nam przyjemność. Po tej historyjce wręcza kobiecie kilkadziesiąt tysięcy dolarów i znika z jej życia. Nie zawsze jednak te scenki są tak krótkie.

 

Jedną z ofiar?/ Jedną z szczęściar? jest Iskra (Imogen Poots). Prostytutka, która zwykła dekorować magią życie swych klientów. Spotyka ona na swojej drodze (to znaczy w hotelowym łóżku) znanego nam Wybawiciela i postanawia realizować sny - zostać aktorką. Niespodziewanie i oczywiście przypadkowo na castingu najbardziej zachwycona jest nią żona sceptycznie nastawionego i zaskoczonego przebiegiem akcji reżysera - Arnolda.

 

Niewątpliwie wszyscy delikatnie pokręceni bohaterowie „Dziewczyny wartej grzechu” potrzebują terapeuty. Niektórzy z nich rzeczywiście korzystają z analizy. Tyle, że analityczka jest aktualnie na alkoholowym odwyku i zastępuje ją córka (Jennifer Aniston), która to terapii potrzebuje bez wątpienia najbardziej.

 

W filmie trafiają się sceny pocieszne, sceny zabawne, bohaterowie są nieźle skrojeni. Poznajemy ich po kolei, by potem plecionka ich losów zawiązała się w jeden, pełen zabawnych dyskomfortów supełek. Wszyscy spotkają się we włoskiej restauracji: nawiedzona terapeutka z zafascynowanym Iskrą podstarzałym sędzią, Iskra z byłym mężczyzną terapeutki, reżyser z niczego nieświadomą żoną, zbyt dużo wiedzący aktor z prostytutką.

 

Zbiegi okoliczności są nad wyraz nieżyciowe, ale za to jak bardzo „filmowe”. I nie jest tak jak krzyczą plakaty:  „Rozkoszna komedia godna najlepszych filmów Woody’ego Allena!”. Rozkoszna jest rzeczywiście – główna bohaterka, która wierzy w magię, piękno, dobro i cudowności. Powtarza za Audrey Hepburn: I believe in pink! A cała komedia, próby humoru, sposób budowania opowieści to jest po prostu Woody Allen, to jest kopia, to jest plagiat! To jest czysta kopia Allenowskich filmów z ostatnich lat, w których reżyser bawi w europejskich miastach. A reżysera cenimy jednak za idiosynkratyczny ton wypowiedzi, a nie za mimikrę, kameleonowatość i naśladownictwo.. Mimo tej rażącej kopii, można sobie do kina wstąpić, zabrać kolegę/koleżankę, wypić piwo i zjeść popcorn. Niewymagający relaksik. Ale już nie kopiuj na Boga Peterze Bogdanovichu! 

 

FILM OBEJRZANY DZIĘKI UPRZEJMOŚCI KINA HELIOS TCZEW.

 

Autor: Paulina Urbańczyk