„Fighter”- walka o życie

Nazwiska Davida O. Russella nie trzeba nikomu przedstawiać, podobnie jak jego najgłośniejszych filmów obsypanych nagrodami: „Poradnika pozytywnego myślenia” i „American Hustle”. Na sławę i uznanie, którymi dziś cieszy się Russell, przyszło mu jednak czekać długo. Momentem przełomowym w jego karierze okazał się „Fighter”, obraz inny niż wszystko, co do tej pory stworzył. Tematyka filmu okazała się znamienna, wręcz prorocza - „Fighter” nie tylko opowiada o nowym początku, ale wręcz się nim stał. Może Was także zainspiruje do podjęcia walki, którą uznaliście już za przegraną?

 

Do Lowell, małego miasteczka, jakich w Stanach tysiące, przyjeżdża ekipa filmowa z HBO. Ma nakręcić dokument o dawnej dumie miasta, Dickym Eklundzie (Christian Bale), bokserze, który otarł się o mistrzostwo świata, a obecnie jest uzależnionym od cracku wrakiem człowieka żyjącym wspomnieniami świetlistej przeszłości. Dicky i jego rodzina nie widzą problemu, który każdemu z zewnątrz od razu rzuca się w oczy. Ich zaślepienie stanowi właściwie oś fabularną filmu, dzielącego się na dwie części: życia rodziny przed dostrzeżeniem smutnej prawdy i wszystkiego, co nastąpiło po bolesnym otwarciu oczu. Część pierwsza utrzymana jest w klimacie groteskowej komedii o życiu w bardzo specyficznej rodzinie, którą trudno określić inaczej niż patologiczną, i której zachowanie oraz system wartości budzą po równo przerażenie, jak i śmiech. Bo choć to, do czego zmusza rodzinka najmłodszą latorośl szokuje, trudno odmówić tej dziwacznej gromadce komizmu -€“ zwłaszcza gromadce siedmiu siostrzyczek, które niczym grecki chór komentują wydarzenia oglądane przez nas na ekranie. Część druga rozpoczyna się od emisji wspomnianego dokumentu HBO, którego seans okazuje się szokiem dla rodziny Dicka i dla niego samego. Spojrzenie na własne życie oczyma innych staje się punktem zwrotnym tak w życiu rodziny, jak i w samej filmowej opowieści. W miejsce groteski i komizmu pojawia się dramat, irytacja i złość na głupotę i bezmyślność rodu Wardów-Eklundów zastępuje głębokie współczucie dla ich tragedii, z której nie zdawali sobie sprawy. Cały wachlarz emocji.

 

Choć akcja filmu rozgrywa się w okolicach roku 2000, patrząc na wygląd i zachowanie naszych bohaterów, trudno w to uwierzyć. Wojownicza mamuśka (Melissa Leo) z nieodłącznym drinkiem w ręku i zastępem córeczek-nieudacznic u boku, wyglądają jakby żywcem wyjęto je z lat 80. Ta szczególna rodzinka spędza całe dnie popijając piwo przed telewizorem. Na ich utrzymanie zarabia najmłodszy syn, Micky, który poszedł w ślady starszego brata i także został bokserem. Mężczyzna wciąż jest pod silnym wpływem matki, wmawiającej mu, że „rodzina jest najważniejsza” i że dla niej (a właściwie dla jej finansów) powinien raz za razem narażać swoje zdrowie, walcząc z zawodnikami, z którymi nie ma szans wygrać. Potulny Micky, mimo swoich 30 lat, wciąż robi to, co każe mu matka, ale dla niego także przychodzi moment przebudzenia. Pod wpływem nowej dziewczyny (Amy Adams), postanawia odciąć się od szkodliwego wpływu „kochającej rodzinki” i zawalczy怓 o swoją karierę, przyszłość, o siebie. W tym czasie jego starszy brat stacza się na samo dno i trafia do więzienia, gdzie nie tylko przechodzi drastyczny odwyk, ale też otwiera oczy i podejmuje własną walkę - kto wie czy nie trudniejszą niż te, które stacza na ringu jego młodszy brat. Wkrótce wychodzi z więzienia jako nowy człowiek, a Micky musi zdecydować czy w jego odmienionym życiu wciąż jest miejsce dla brata, w cieniu którego żył przez tak długi czas...

 

Nawet po powyższym streszczeniu fabuły widać, że głównemu bohaterowi, Micky'emu Wardowi (Mark Wahlberg), poświęca się w filmie zastanawiająco mało czasu i uwagi. Wynikać to może ze spokojnego (i mało widowiskowego) sposobu bycia postaci, tak bardzo różniącej się od innych członków swojej wybuchowej rodzinki. Usposobienie Micky'ego przekłada się na taktykę walki, którą obrał na ringu: przez większość czasu daje się wręcz maltretować, by zmęczyć przeciwnika i pokonać go w ostatniej rundzie kilkoma mocnymi ciosami. Patrząc na zachowanie Micky'ego, jego determinację i samozaparcie, od razu wiemy, że osiągnięcie przez niego sukcesu jest pewne, trzeba tylko na nie poczekać. Cały czas pomiędzy tym procesem - między rozpoczęciem walki, a wieńczącym je zwycięstwem - z powodzeniem zapełniają bohaterowie drugiego planu, którzy stanowią też największą siłę całego obrazu. Rewelacyjne aktorstwo Melissy Leo wcielającej się w nieobliczalną matkę głównych bohaterów oraz Christiana Bale'a, który zagrał Dicky'ego, nie bez powodu zostało nagrodzone Oscarami i Złotymi Globami.

 

W tym miejscu nie może zabraknąć słów uznania dla Bale'a, który w „Fighterze” przeszedł samego siebie. To, jak dobrym jest aktorem, widać najwyraziściej, kiedy skonfrontować jego grę z zachowaniem prawdziwego Dicky'ego Eklunda, którego oglądamy w czasie wyświetlania napisów końcowych. Bale znany jest ze swojego poświęcenia dla ról, ze swoich niezwykłych fizycznych metamorfoz, które - nierzadko z narażeniem własnego zdrowia - przechodzi, aby jak najwierniej oddać wygląd postaci, w które się wciela. Ale majstersztyk roli w „Fighterze” poleca nie tylko na tym, że aktor schudł do niej tyle, że wygląda jak cień człowieka. Bale nie gra Dicky'ego, on się nim stał. Ukradł mu jego gesty, ruchy, sposób poruszania się i tak jak filmowy Dick,  z właściwym sobie urokiem żartownisa uwielbiającego być w centrum uwagi, wkradał się w kadr zdjęć robionych swojemu bratu-mistrzowi, tak Bale kradnie film Wahlbergowi. A że robi to w sposób prawdziwie mistrzowski, już dla tego pojedynku aktorskiego warto spędzić wieczór z „Fighterem”.

 

Autor: Karolina Osowska

Forum:

Nie znaleziono żadnych komentarzy.

Wstaw nowy komentarz