„Frances Ha” - dziewczyna z sąsiedztwa

Najnowsza propozycja od Noaha Baumbacha jest jak ożywczy powiew. I nie chodzi tu tylko o zwariowaną bohaterkę goniącą za marzeniami, za której wciąż zmieniającymi się pomysłami na życie chwilami trudno nadążyć. Mam wrażenie, że dawno już na ekranach kin nie gościł film w takim stopniu urzekający swą prostotą, lekkością i bezpretensjonalnością formy, w jakiej reżyser zdecydował się zawrzeć opowiadaną historię.

 

Frances Ha” to przykład niezależnego kina amerykańskiego, ale przysłuchując się rozmowom bohaterów można się dziwić dlaczego w ogóle porozumiewają się za pomocą anielskiego. Film Baumbacha do złudzenia przypomina bowiem produkcje, do jakich przyzwyczaili nas twórcy francuscy - a to za sprawą obecności dyskretnego humoru, czarno-białych, starannie kadrowanych zdjęć czy też fabuły, w której właściwie brakuje akcji.

 

Nie oznacza to, rzecz jasna, że film jest nudny. Skutecznie chroni go przed tym fenomenalna gra Grety Gerwig, odtwórczyni roli tytułowej Frances. Aktorka, choć niejednokrotnie pracowała już z Baumbachem (m.in. w „Greenbergu”), za sprawa tego obrazu została jakby odkryta na nowo. Aż bije od niej radość życia i wszystko to, z czym zwykło się kojarzyć młodość. Frances w jej wykonaniu może bawić i budzić sympatię lub przeciwnie – irytować i drażnić, ale wszystko to dowodzi tylko tego, że Gerwig udało się wykreować postać z krwi i kości, w dodatku nie pozostawiającą nikogo obojętnym. Bohaterka, wokół której koncentruje się filmowa opowieść, ma 27 lat i w przeciwieństwie do niektórych osób ze swojego otoczenia, nie widzi w tym fakcie żadnego problemu. Jest niespełnioną tancerką, której dość często brakuje pieniędzy na opłacenie czynszu, a swój najpoważniejszy związek udało się jej, jak dotąd, stworzyć z przyjaciółką Sophie (Mickey Sumner). Lubi powtarzać, że są jak „jedna osoba o różnych fryzurach”, okazuje się jednak, że Sophie relacja ta przestała wystarczać. Frances zmuszona jest do poukładania sobie życia na nowo, tym razem w pojedynkę. Jak można się domyślić, nie obędzie się bez problemów, niewiele jednak zdradzę, jeśli powiem, że ostatecznie uda się jej powrócić do stanu równowagi. Podejmowane przez Frances decyzje przypominają taniec - nie brak tu upadków, a jednak nawet im nie sposób odmówić specyficznego uroku. Ten bałagan i spontaniczność panujące w życiu Frances świetnie oddaje luźna konstrukcja filmu.

 

Kamera wiernie towarzyszy bohaterce w jej wędrówkach po wszystkich tych miejscach, w jakie niesie ją czasem los, a czasem przypadek, portretując przy okazji wielkie miasta tętniące życiem równie mocno jak sama Frances. Dynamiczne sekwencje przemierzania miasta tanecznym krokiem ilustrowane są równie energetyczną muzyką, co sprawia, że przypominają one wideoklipy. Są tym samym poniekąd ekwiwalentem udziału Frances w występach zespołu, w jakich odmówiono jej angażu.

 

W filmie, który aż prosi się o traktowanie go jako apoteozy młodości, zdziwienie budzić może decyzja o zrealizowaniu go w czerni i bieli. Ewentualny brak przekonania co do słuszności wyboru ulatnia się jednak wraz z rozpoczęciem seansu. Przepiękne zdjęcia Sama Levy'ego stanowią wartość samą w sobie. Nie tylko cieszą oko i nadają obrazowi poetyckiego charakteru. Za ich sprawą można niejako na nowo dostrzec tak rzadko przez nas zauważaną urodę codzienności. Poetyka filmu współgra zatem z osobowością bohaterki, podkreślając zarówno łatwo zauważalne aspekty jej charakteru, jak również te głębiej ukryte.

 

We Frances jest coś przyciągającego, co w obrazie kilkakrotnie uwidocznione zostało poprzez konstruowanie scen, w których znajduje się ona niejako w centrum, np. w czasie kolacji u jednej z koleżanek dziewczyny. Uczestniczą w niej ludzie wykonujące poważ(a)ne zawody i/lub posiadający już rodziny, a z którymi bohaterce trudno dojść do porozumienia co wywołuje dość komiczny efekt. Dezaprobujące czy wyrażające konsternację spojrzenia zmieniają się jednak w zapatrzenie, kiedy Frances mówi o rzeczach, które są dla niej naprawdę ważne, jak wtedy, gdy opisuje marzący się jej niezwykły moment wymiany spojrzeń z tą wyjątkową osobą w zatłoczonym pokoju w trakcie imprezy, który dowodziłby, że poszukiwania życiowego partnera można uznać za zakończone.

 

Na tym chyba polega fenomen tej postaci: potrafi ona, jak już mało kto dziś, mówić to, co naprawdę myśli i żyć w zgodzie z sobą, nie starając się sprostać cudzym oczekiwaniom. Poza tym, jest pełna niespodzianek, również dla samej siebie, co świetnie podsumowuje finałowa scena. Do ostatniej chwili nie poznajemy pełnego nazwiska bohaterki, tak jakby jej osobowość ciągle się jeszcze kształtowała. A może też dlatego, że zwyczajnie nie jest ono istotne? W takim wypadku postać Frances można by uznać za symptomatyczną dla młodego pokolenia, a film jej poświęcony traktować jako wypowiedź współczesnych młodych ludzi, starających się bronić właśnie swojej młodości. Film Noaha Baumbacha prowokuje do zastanowienia się nad tym, czy życie faktycznie trzeba traktować jako listę zadań do wykonania, których kolejne odhaczanie pozwoli utwierdzić się w przekonaniu o jego wartości.

 

Może czasem dobrze było by pozwolić sobie na spontaniczny taniec na ulicy, tak jak to robi Frances?

 

Autor: Karolina Osowska