„Ghustbusters. Pogromcy duchów” - ektoplazma

„Ghustbusters. Pogromcy duchów” - ektoplazma

Oglądając remake „Pogromców duchów” z 1984 roku, miałem ciągłe wrażenie, że coś tu nie gra. Film z pierwszej połowy lat osiemdziesiątych stał się natychmiastowym klasykiem. Zawdzięczał to chwytliwym żartom i akcji, jakiej jeszcze nie widziano. Na dodatek dostaliśmy wspaniałe występy czterech przezabawnych komików z Billem Murrayem i Dan Aykroydem na czele. Co dostarczyli Feig i jego ekipa przy reaktywacji kultowej brygady pogromców? Ektoplazmę.

 

„Ghostbusters. Pogromcy duchów”, a może powinienem rzec „pogromczynie duchów”, to kolejny przejaw upadku Hollywood. Wytwórnie filmowe zachowują się tak, jakby jakieś niewidzialne dla ludzkiego oka poltergeisty skradały nocą wszystkie godne uwagi pomysły scenarzystów na coś nowego i świeżego, a zostawiały jedynie łatwy wybór: żerowanie na sukcesie wcześniejszych filmów. Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że ta taktyka to zwyczajne pójście na łatwiznę, skok na kasę, gdyż o to w przemyśle filmowym chodzi - o pieniądze.

 

Scenariusz do filmu powstał we współpracy Paula Feiga z Katie Dippold, z którą pracował wcześniej przy „Gorącym towarze”. Sam Feig to ekspert od produkcji, które kręcą się wokół kobiet (przykładem są hity „Druhny”, „Gorący pościg” oraz „Agentka”). Do tej pory nie miał jednak do czynienia z kontynuacjami czy remake’ami. Zatem kiedy dostał propozycję napisania scenariusza do nowej odsłony „Pogromców duchów” z damską obsadą, Feig zrobił to po swojemu.

 

„Ghostbusters. Pogromcy duchów” w niczym nie przypominają zabawnego filmu science-fiction, jaki pamiętamy. Pokuszę się o nawet stwierdzenie, że gdyby nie tytułowa muzyka, samochód oraz sprzęt do łapania duchów, to filmowi Feiga bliżej byłoby do jego ostatnich komedii, niż do pierwowzoru z 1984 roku. I tak pojawienie się obiektów znanych z poprzednich części nie wzbudza w nas żadnych emocji: są one ukazane ot tak, natomiast na największy poklask ze strony widzów zasługiwać mogą jedynie występy cameo starych bohaterów.

 

Co ciekawe, „Ghostbusters. Pogromców duchów” nie można nazwać ani kontynuacją, ani prequelem. To historia napisana od nowa z nowymi bohaterkami, lecz każda aluzja do poprzednich produkcji ma w nas wzbudzić poczucie nostalgii, które w gruncie rzeczy nie ma żadnego znaczenia, jako że jest to remake. Fundowanie widzowi przymusowego powrotu do przeszłości działa jedynie na początkowym etapie filmu, później staje się zwyczajnie męczące.

 

„Ghostbusters. Pogromcy duchów” to mało przyjemne połączenie tego, co było znośne w komediach Feiga i tego, co stało się kultowe w filmie Reitmana.

 

Zatem co nowego pojawiło się w tej odsłonie? Wcześniej główni bohaterowie musieli się mierzyć z sumeryjskim bóstwem i mołdawskim czarnoksiężnikiem powstającym zza grobu, tym razem jest to woźny w hotelu. I nie tylko na samym czarnym charakterze można się zawieść. Również bohaterki nie dają nam wystarczająco dużo powodów, by je polubić. Kristen Wiig oraz Melissa McCarthy wiodą w filmie prym, umniejszając role Leslie Jones i Kate McKinnon, co powoduje uczucie, że słynne Ghostbusters to nie grupa, a zaledwie dwie osoby. Być może moje odczucia byłyby inne, gdyby scenarzyści potraktowali remake bardziej poważnie i włożyli w usta aktorów bardziej dopracowane dialogi i żarty, gdyż większość opiera się tu na znanych wszystkim (i mało już śmiesznych) utarczkach słownych lub running gags, czyli „powracających żartach” (przykładem tego jest zupełnie nieśmieszny żart o wontonach Abby).

 

„Ghostbusters. Pogromcy duchów” to mało przyjemne połączenie tego, co było znośne w komediach Feiga i tego, co stało się kultowe w filmie Reitmana. Reszta jest zwyczajnie za płytka, by mogła widza bardziej zaangażować. Koniec końców „Ghostbusters. Pogromcy duchów” będzie kolejną pozycją w filmografii twórców obrazu, nie można jednak liczyć na to, że zapisze się w historii kina jako film uwielbiany przez widownię. Zbyt dużo w nim znanego i oklepanego do granic możliwości humoru i za mało soczystej świeżości, której właśnie potrzebują tego typu produkcje (o ile w ogóle ma do nich dochodzić).

______________________________________________________________________________________________________