„Gladiator” – rzymskie wakacje Russella C.

Na przełomie wieków wydawało się, że epickie superprodukcje spod znaku miecza i sandałów przeszły w Hollywood do lamusa. ­„Ben-Hur" i „Spartakus" nie doczekały się godnych następców przez wiele lat, a od czasu strat finansowych poniesionych przez „Kleopatrę" studia filmowe niezbyt chętnie przenosiły nas do starożytności. Wszystko zmienił „Gladiator" Ridleya Scotta – historia prosta, a przy tym efektownie zrealizowana. Ogromny sukces kasowy oraz poparte Oscarami uznanie środowiska filmowego na nowo rozbudziły zainteresowanie produkcjami historyczno-kostiumowymi, co zaowocowało później takimi przedsięwzięciami jak np. „Troja" czy „Aleksander".

 

Maximus jest rzymskim generałem, który odnosił do tej pory same sukcesy. Cesarz Marek Antoniusz upatruje w nim nawet swojego następcy, co nie podoba się synowi monarchy, Kommodusowi, który do tej pory z trudem znosił faworyzowanie Maximusa. Żądny władzy morduje ojca i obejmuje tron, nakazując również zabicie generała i jego rodziny. Główny bohater jako jedyny unika śmierci i, schwytany przez łowców niewolników, wkrótce zostaje zmuszony do uczestnictwa w rywalizacji gladiatorów. Widowiskowe zwycięstwa zapewniają mu popularność tłumu i dają szansę na zemstę…

 

Prawie wszystkie postacie są tu raczej nieskomplikowane. Maximus w wykonaniu Russella Crowe’a jest do bólu szlachetny i praworządny, ale emocjonalna tortura związana ze śmiercią żony i syna czyni go doskonałym protagonistą. Najciekawszą postacią jest zdecydowanie najczarniejszy z czarnych charakterów, ojcobójca i zalotnik własnej siostry, Kommodus – im bardziej go nienawidzimy, tym większe wzbudza w nas politowanie i momentami nawet współczucie. Joaquin Phoenix jest genialny w tej roli. Reżyserowi zależało na możliwie maksymalnym przybliżeniu realiów średniowiecznego Rzymu, ale ostatecznie i tak rzekoma prawda historyczna ucierpiała na rzecz dramaturgii produkcji, zwłaszcza w kwestii śmierci Marka Antoniusza, który w rzeczywistości wcale nie zginął z ręki swojego syna. Trup w "Gladiatorze" ściele się gęsto, ale finał przynosi jedną z najbardziej emocjonalnych scen śmierci, jaką kiedykolwiek widziałem. Już choćby dla niej warto poznać ten film, nawet jeśli miecze i sandały to niezupełnie Wasza bajka…

 

Autor: Jakub Neumann

Forum:

Nie znaleziono żadnych komentarzy.

Wstaw nowy komentarz