„Grimsby” – kibole ratują świat

Tandetny, oparty na utartych schematach, a przede wszystkim - głupi do potęgi n-tej. „Grimsby” Saszy Barona Cohena to kolejna dawka kiczu na wysokich obrotach. To nie jest arcydzieło i autor „Borata” nawet nie próbuje aspirować do takiego miana. „Grimsby” miał być w założeniu satyrą, podobnie jak wcześniej „Dyktator”, „Brüno” i „Borat” - od polityki, przez biznes, po społeczeństwo kiboli. Niby mądry, ale wciąż głupi.

 

Nie warto doszukiwać się w tym filmie niedociągnięć fabularnych, błędów montażowych, czy niewyrafinowanego aktorstwa. Nawet, jeśli ktoś by napisał recenzję, lub umieścił opinię tego filmu na forach internetowych z podpisem, że „ten film nie ma ładu i składu”, to musi pamiętać, że jego twórca i producent przychodzi na premiery w szlafroku w stroju afrykańskiego dyktatora. Jednym słowem: ma to głęboko w poważaniu.

 

Sacha Baron Cohen to brytyjski aktor i komediant, który wsławił/zniesławił się postaciami swoich filmów: raper Ali G, kazachstański imigrant w USA Borat Sagdiyew, homoseksualista Brüno Gehard oraz dyktator Aladeen. Teraz dołącza kolejną: Nobby’ego Butchera. Wszystkie postacie wyśmiewały i krytykowały: świat show-biznesu, amerykańskie społeczeństwo, politykę, homofobię czy wyścig zbrojeniowy na Bliskim Wschodzie. Było to na swój sposób inteligentnym posunięciem (acz balansującym na granicy dobrego smaku), ale mimo tego , wciąż brakowało, by ktoś spróbował zrobić filmy o podobnej tematyce w nieco przyzwoitszej formie.

 

Ale to nie jest intencją Barona Cohena.  Reżyser za cel obiera sobie obnażanie w swoich produkcjach jak najwięcej grzechów i głupot ludzkości poprzez… jeszcze większą głupotę. Bohater „Grimsby” to Nobby Butcher, który dowiaduje się, że jego zaginiony od trzydziestu lat brat jest szpiegiem. Pragnąc się z nim przywitać, rujnuje mu niezwykle ważną misję, która kończy się śmiercią dyrektora Światowej Organizacji Zdrowia, ranę odnosi również Schlomo Khalidi, urodzony w Strefie Gazy chłopiec, który ma AIDS. Jego krew przelatuje w slowmotion do ust Daniela Radcliffe’a - gwiazdy filmów o Harrym Potterze (jego twarz jest na szczęście dorobiona komputerowo).

 

By uciec przed podejrzewającą go o zamach i zdradę agencją MI6, Sebastian (Mark Strong) daje się namówić na schronienie w rodzinnym domu braci. Jest to decyzja, której ten od razu żałuje. Wychowani w dzielnicy Grimsby chłopacy dzielą się wspomnieniami z młodości, ale nie jest to powrót jak z bajki. Nobby jest głową patologicznej rodziny, ma ośmioro dzieci, jednego wnuka i sprośną żonę (Rebel Wilson). Swoje dzieci nazwali imionami znikąd, jeden to Django Unchained, drugi Gangnam Style, zaś trzeci ma na imię Luke. Czemu? Bo ma białaczkę (ang. leukemia, czyt. lukimia). Swoją drogą niezła szydera z imion, jakie nadają swoim dzieciom celebryci. Roczny wnuk zamiast bajek ogląda South Park, starsi synowie zamiast chodzić do szkoły palą papierosy i blanty na kanapie, oglądając Breaking Bad                             w ramach zajęć chemii. Syf, kiła i mogiła.

 

W jedym filmie Sachy Baronowi Cohen udało się zadrwić z: Donalda Trumpa, Billa Cosby’ego, celebrytów nadających dziwne imiona dzieciom, celebrytów robiących dobre uczynki na pokaz (choć w rzeczywistości są terrorystami), kibolskich rywalizacji z innym drużynami („świnie z Manchesteru United”), organizacji FIFA, filmów typu „Szybcy i wściekli” oraz gwiazd filmowych i muzycznych (Vin Diesel, Liam Gallagher). I choć czasami można się naprawdę pośmiać, to przez większość czasu widzowie mogą się czuć zażenowani, chociażby sceną słoniowej orgii.

 

Wśród całego tego chaosu można jednak zobaczyć przebłysk chęci zrobienia czegoś więcej niż tylko naśmiewania się. Czego on dotyczy? Powrotu do korzeni oraz zasług ludzi, których wszyscy niewdzięcznie nazywają „hołotą”. W jednej ze scen, która dziwnym przypadkiem robi się na serio poważna, Nobby nakłania swoich przyjaciół na marsz przez boisko, odwołując się do ich ciężkiej pracy, jaką wykonują dla dobra Wielkiej Brytanii. Nazywamy ich „hołotą”, ale zapominamy, że to oni zbudowali szpitale, szkoły i kościoły, to oni pracują w fabrykach, produkując niepotrzebne dla wyższych klas przedmioty. Druga strona medalu, ale nie trwa ona długo.

 

Zatem, skoro film porusza ważne tematy, ale robi to w niemal dziecinny sposób, to jak go właściwie ocenić? Nie jestem pewny, w ogóle się da. Jest to zapewne zależne od poczucia humoru, wrażliwości filmowej oraz filmowej erudycji. Jak mawia słynne powiedzenie: „z gówn- bicza nie ukręcisz”, więc może nie ma się co doszukiwać się w nim na siłę ukrytych treści i obawiać wystawiania słabych ocen. Powiedzmy sobie szczerze: to po prostu słaby film, który nie miał zamiaru być dobry, ale poprzez krytykę współczesnego świata film Barona Cohena zasługuje na parę oczek wyżej.

_____________________________________________________________________________________________________________________

Forum:

Nie znaleziono żadnych komentarzy.

Wstaw nowy komentarz