Hej, „Komeda, Komeda”!

Choć to pierwszy pełnometrażowy dokument dotyczący bodajże najwybitniejszego polskiego kompozytora muzyki filmowej (pierwszy był dosyć psychodeliczny, półgodzinny „Komeda” z 1974, a następnie jeszcze niemal godzinne „Czas Komedy” z 1994 oraz najlepszy ze wszystkich, „Krzysztof Komeda – muzyczne ścieżki życia” zagranicznej produkcji z 2009 roku), to nie wnosi on nic nowego do jego wizerunku, czego nie umieszczono już we wcześniejszych (i znacznie lepszych) produkcjach.

 

Jeśli ktoś czytał jedną z biografii dostępnych na naszym rynku, to żadna z ciekawostek nie powinna go zaskoczyć. Szczególnie na tle poprzednich kinematograficznych syntez najnowsza wypada blado. Przyznaję jednak, że najnowsze podejście do tematu może stanowić przyjemne wprowadzenie w dorobek mistrza.

 

Razi stęchła, pozbawiona cienia dramaturgii formuła, jakby nachalnie przystosowana do uczniaków:  tempo jest za wolne, choć paradoksalnie tematy są rzucane… zbyt szybko i powierzchownie. Ktoś rozpoczyna dany wątek i za bardzo go nie rozwija, a taką zlepkę anegdot bez kontekstu nie ogląda się z zaciekawieniem. Zrezygnowano z narratora, ale mniej tu ciekawych wypowiedzi jego współpracowników i krewnych, jak i samej muzyki, a współczesne, mało atrakcyjne widoki polskich miast są chybioną zapchajdziurą. Ich kosztem minimalne animacje Piotra Dumały nawet nie miały okazji zostać atrakcją seansu. Interesująco robi się dopiero na sam koniec – wtedy gdy oczekiwalibyśmy raczej rozkręcenia opowieści.

 

Autor: Filip Cwojdziński

Forum:

Nie znaleziono żadnych komentarzy.

Wstaw nowy komentarz