„Hiszpanka”, czyli sen wariata w malignie

Łukasz Barczyk to niewątpliwie jeden z największych outsiderów polskiego kina, który bezkompromisowo przepycha swoje własne wizje artystyczne, nie licząc się z publicznością. Znany jest też z tego, że czerpie garściami z europejskiego dorobku filmowego (patrz: schemat fabularny z „Przemian”, żywcem ściągnięty z „Teorematu” Pasoliniego, czy wyraźne inspiracje kinem Lyncha w „Nieruchomym poruszycielu”), co nazywa eufemistycznie „twórczym naśladownictwem”. Jako, że robi filmy niezrozumiałe nawet dla wyrobionego widza, czuje się później zobowiązany do interpretowania ich i rozkładania na czynniki pierwsze na spotkaniach autorskich ze studentami filmówki. Zapewne z „Hiszpanki” też będzie się musiał ostro tłumaczyć.

 

O czym jest ten film? Podobno o powstaniu wielkopolskim i roli, jaką odegrał w nim Ignacy Jan Paderewski. Fabuła koncentruje się na jego podróży do kraju, gdzie (według źródeł historycznych) był uroczyście witany przez powstańców przed poznańskim  hotelem Bazar. W filmie Barczyka pojawia się jednak element fantastyczny, czy raczej spirytualistyczny. Demoniczny doktor Abuse (nawiązanie do bohatera filmów Fritza Langa), wynajęty przez pruską armię przypuszcza mentalny atak na wracającego do kraju Paderewskiego. Grupa okultystów z Polski stara się odeprzeć jego ataki, korzystając z usług innego medium – niejakiego Funka. Następnie następuje pojedynek między dwoma odmiennymi siłami. 

 

Potrzeba ogromnego wysiłku, żeby wydobyć z filmu Barczyka jakieś treści. W rezultacie widz szybko się wyłącza i przestaje śledzić warstwę fabularną, która (celowo czy nie) przypomina Calderonowski „sen wariata śniony nieprzytomnie”. Koncentrujemy się więc na warstwie wizualnej, która zawsze stanowiła dla  reżysera pole do eksperymentów. Widać tu inspirację niemieckim ekspresjonizmem, zarówno jeśli chodzi o scenografię, jak i charakterystyczną grę aktorską. Jest to film zrobiony z niezwykłym rozmachem i wręcz barokowym przepychem – gdyby oceniać go wyłącznie jako kino kostiumowe, należałoby mu przyznać wysokie noty. Najnowsze dzieło Barczyka dobrze oddaje klimat młodopolskiej cyganerii, a  ponadto można tu znaleźć ciekawe, mało znane smaczki jak urocza piosenka Adama Astona „Yo-Yo”.  Należy też docenić doskonałą robotę operatora, szczególnie w scenie, gdzie grupa okultystów kontaktuje się z medium, a my kręcimy się razem z kamerą w ruchu eliptycznym, aż do zawrotu głowy.   

 

Występuje tu jednak klasyczny przerost formy nad treścią, bowiem reżyser nie ma nam nic do przekazania – żonglerka rozmaitymi motywami i stylami to zdecydowanie za mało, by zainteresować widza. 

 

Barczyk od dawna zarzekał się, że nie interesuje go robienie  kina narodowego, mimo wszystko postanowił poruszyć temat jednego z najmniej znanych powstań. „Hiszpanka” to jednak bardziej luźna inspiracja niż film historyczny, można by nawet powiedzieć – trawestacja filmów „szkoły polskiej”.

 

Autor drwi z ideału młodego ślicznego powstańca (reprezentowanego tu przez  Krystiana), stworzonego przez literaturę romantyczną, który ginie w „słusznej sprawie” i pięknej, oddanej mu dziewki (postać Wandy). Występują też wyraźne nawiązania do „Wesela” Wyspiańskiego – mamy tu zatem Polskę bezradną, pogrążoną w narkotycznym śnie, z którego bohaterowie nie mogą się wyrwać. Narzędzie do kontaktowania się z medium spełnia tu (jak się zdaje) tę samą symboliczną rolę, co chochoł. Barczyk próbuje chyba udowodnić, że dziejami narodów rządzą pewne tajemne siły i duchy - z drugiej trony, sam ustawia się w gronie cyników, którzy wyśmiewają teorie spiskowe i wiarę w Polskę jako naród wybrany. Na scenie operowej, gdzie toczy się pewną część akcji aktor prześmiewczo cytuje fragmenty „Dziadów”, a Paderewski wychodzący na balkon poznańskiego hotelu Bazar wznosi gesty niczym św. Jan Paweł II.  

 

Mimo że nie sposób odmówić Barczykowi pewnej brawury i erudycji, nie wyłania się z tego obrazu żadna spójna wizja. Trudno bowiem ocenić, jaki jest ostatecznie stosunek reżysera „Patrzę na Ciebie Marysiu” do sprawy polskiej. Autor niby ironizuje i wyśmiewa narodowe symbole i polski mesjanizm, nie jest to jednak na tyle wyraźna kpina, by uznać „Hiszpankę” za manifest poglądów politycznych reżysera (jak tegoroczny „Obywatel” Stuhra ), czy film propagandowy. Autor woli ukrywać się w bezpiecznych okowach groteski i gombrowiczowskiego „teatru absurdu” – ze swoimi zapędami do psychoanalizy reżyser powinien dalej plądrować mroczne zakamarki ludzkiego umysłu, a opowiadanie historii przez wielkie „H” zostawić innym.

 

FILM OBEJRZANY DZIĘKI UPRZEJMOŚCI KINA HELIOS GDYNIA.

 

Autor: Alicja Hermanowicz

Forum:

Nie znaleziono żadnych komentarzy.

Wstaw nowy komentarz