„Hotel Transylwania 2” – potwory i spółka znowu w akcji

Jak z pewnością pamiętacie, pierwsza część animowanego hitu Genndy'ego Tartakovsky'ego „Hotel Transylwania” zakończyła się wielkim happy endem: hrabiego Draculę, jego ukochaną córkę Mavis i jej wybranka serca człowieka Johhny'ego żegnaliśmy uszczęśliwionych, pogodzonych i zakochanych. W sequelu, który wraz z początkiem października zagościł w repertuarze naszych kin, sielanka trwa nadal – Mavis i Johhny pobierają się, a rok później na świat przychodzi owoc ich miłości. Wszystko wskazuje jednak na to, że po swoim tacie-człowieku mały Dennis odziedziczył więcej niż tylko niesforną czuprynę...

 

Dziarski Drac nie traci jednak głowy ani nadziei: pod nieobecność swojej córki i zięcia organizuje tajne szkolenie, które ma na celu obudzić wampirze instynkty drzemiące w jego uroczym wnuczku. W realizacji planu pomóc mu mają jego sympatyczni kamraci znani nam z pierwszej części filmu. Jak łatwo się domyślić, nie wszystko idzie po myśli dziadka Draculi, a perypetie i wpadki bohaterów gwarantują widzom dobrą zabawę i niejedną okazję do śmiechu. Za wszystkimi gagami z udziałem potworów, które – jak same stwierdzają – „są już za stare na straszenie” kryje się jednak ciekawa refleksja na temat popkultury, która z przerażających dawniej stworów uczyniła, ni mniej ni więcej, maskotki do zabawy i przytulania. Inna rzecz, że samym monstrom sytuacja ta nie przeszkadza; nie wydaje się też kłócić z ich naturą – sympatyczniejszą i cieplejszą niż możnaby przypuszczać. Otwarty dla ludzi i potworów tytułowy hotel Transylwania świetnie wpisuje się w  potrzeby wrażliwych stworzeń, stając się synonimem miejsca, w którym każdy, „czy to człowiek, czy potwór, czy jednorożec”, może być po prostu sobą. Nowy film twórcy „Laboratorium Dextera” to piękna lekcja tolerancji i sztuki dochowywania wierności sobie bez względu na oczekiwania otoczenia.

 

Zgodnie z trendami obowiązującymi w świecie animacji od czasów „Shrecka”, w myśl których główna historia przeznaczona jest dla najmłodszych, zaś niektóre żarty i aluzje dla rodziców towarzyszącym pociechom na seansie, nowy film Tartakovsky'ego pod płaszczykiem zabawnych scen przemyca dość silną krytykę współczesnego świata. Wpatrzeni w telefony zombie tratujący się nawzajem, przesadnie troskliwi rodzice i opiekunowie oraz hasło „Najstraszniejszym potworem jest cukrzyca” serwowane przez futrzastą gwiazdę telewizji – film dla dzieci dość zaskakująco może stać się przyczynkiem do poważnych rozważań niejednego dorosłego.

 

Choć przyjemny w odbiorze, miejscami zabawny i opatrzony dobrym dubbingiem „Hotel Transylwania 2” nie jest jednak filmem pozbawionym wad, z których za największą uważam nierówność obrazu. Oglądając film, miałam wrażenie, że scenarzysta na siłę dopisywał bohaterom kolejne przygody jakby w obawie, że na ekranie będzie za mało akcji, co w rezultacie sprawiło, że historia jest chaotyczna i paradoksalnie – przewidywalna. Niemile zaskakuje także duża dawka przemocy i przesadnie słodkich scen – wycięcie części z nich przyniosłoby filmowi duże korzyści. Niemniej jednak, nowa produkcja Genndy'ego Tartakovsky'ego pozostaje sympatyczną propozycją dla fanów lorda Draculi, która i małym i dużym potworom z pewnością skutecznie poprawi nastrój w ten słotny, jesienny czas.

 

Autor: Karolina Osowska