„Idol“. Hey, Baby Doll!

What's going on? - rozbrzmiewa z dużego ekranu głos Ala Pacino, który wcielił się w rolę podstarzałej gwiazdy rocka. To perełka z „Idola“ w reżyserii debiutującego Dana Fogelmana. Film jest zabawny i przyjemny dla ucha. A najciekawsze, że oparty na prawdziwych wydarzeniach.

 

Danny Collins przeżywa muzyczną jesień kariery. Znudzonym wzrokiem patrzy w lustro, faszeruje się używkami, poprawia fryzurę i wychodzi na scenę. Tłum szaleje. Podstarzałe fanki w pierwszym rzędzie jedzą cukierki i kiwają się w rytm hitów. Wyglądają jak krowy – podsumuje po koncercie muzyk. Później wróci do ogromnego domu. Przywita go nietrzeźwa, o połowę młodsza narzeczona, a on po raz kolejny pomyśli o tym, jak bardzo nie chce mu się śpiewać wyświechtanych i pustych frazesów,  których nawet nie jest autorem. Jak dziwnie pusto i nudno w tej ociekającej pieniędzmi rzeczywistości.

 

Historia gwałtwonie zmienia się w dniu urodzin gwiazdy rocka. Poza stertą kolorowych pudełek i ekskluzywnych alkoholi, artysta dostaje list. Adresowany na nazwisko początkującego wtedy muzyka, Dannego Collinsa. Sprzed ponad 30 lat. Od idola muzyka. List od Johna Lenonna.

 

To opowieść oparta na faktach. Dotyczy Steva Tilstona, folkowego artysty, który podczas wywiadu dla czasopisma Zig Zag odpowiedzieł na pytanie, czy bogactwo i sława wpłyną na teksty jego piosenek. "Byłem młody i zbyt wcześnie osiągnąłem sukces, więc odpowiedziałem, że na pewno wpłynęłoby to negatywnie na cały mój proces twórczy" -  wspomina muzyk. Tekst przeczytał Lennon, który w liście zaadresowanym do artysty i redakcji pisma napisał: "Posiadanie dużej ilości pieniędzy nie zmienia człowieka w taki sposób, jak ci się wydaje". Lenon podał początkującemu artyście także swój domowy numer telefonu. List zakończył słowami "Love, John + Joko".

 

Niestety, wiadomość od Beatlesa dotarła do Tilstona dopiero po 34 latach. Ponoć odkąd reżyser Dan  Fogelman poznał niesamowitą historię, nie potrafił przestać myśleć o tym, jak potoczyłaby się kariera muzyka, gdyby ten dostał wiadomość wcześniej. Dokładnie to samo pytanie zadaje sobie bohater filmu, Danny Collins.

 

„Idol“ nie jest arcydziełem, ale też nie aspiruje do tego miana. Można napisać, że to ciepła i przyjemna historia o muzyku, który zmienia swoje życie. Ale to nie oddaje uroku filmu. To ciepła i przyjemna historia zagrana przez zachrypniętego Ala Pacino, który kokietuje, tańczy, kocha i popełnia błędy w rytm muzyki Johna Lennona.

 

Autor: Justyna Jaranowska