„J.C.V.D.” - powrót do domu

Przez 10 lat Jean Claude Van Damme był wielką gwiazdą. Belgijski aktor zasłynął pod koniec lat 80. występami w „Krwawym Sporcie” i „Kickboxerze” i kontynuował sukcesy przez niemal całą następną dekadę. Pod koniec stulecia ludzie zaczęli odchodzić od „kina kopanego” i dawni idole wraz z obrazami, w których występowali, zniknęli z kin, trafiając do wypożyczalni DVD i koszyków z tanimi filmami. Punktem krytycznym w przypadku Van Damme był film „Legionista”, Belg chciał w nim udowodnić, że potrafi grać nie tylko zabijakę, ale również postać dramatyczną. Nie wyszło.10 lat później powstał „J.C.V.D.”

 

Film rozpoczyna kilkuminutowa sekwencja akcji nakręcona na jednym ujęciu. Mimo stosunkowo wolnych ruchów aktora, czuć w tej scenie świeżość, jakiej brakuje w poszatkowanym przez montażystów kinie. Wysiłek starzejącego się aktora zostanie przekreślony przez jeden błąd na planie filmowym. Mimo zmęczenia widocznego na twarzy JCVD, mamy wrażenie, że tylko jemu zależy. Natomiast dla chińskiego reżysera „produkcyjniak” z byłą gwiazdą ma być wejściówką do Hollywood, jak to już kilkukrotnie bywało w przypadku jego rodaków.

 

Później Van Damme prawie już nie kopie. Fabuła zaczyna płynąć dwutorowo. Jej pierwsza część opowiada o tym jak aktor, chcący wypłacić pieniądze z belgijskiej poczty, staje się przypadkowo ofiarą napadu. W obliczu realnego zagrożenia jego umiejętności pokazywane na filmach nie przydają się na wiele. Na domiar złego brukselska policja bierze go za napastnika, co wykorzystują bandyci. Na ulicy wszystko obserwuje stale powiększający się tłum gapiów, dopingujący swojego idola. Całą sytuacje poznajemy zarówno z perspektywy osób znajdujących się na poczcie, jak i policjantów i widzimy jak w różny sposób odczytują takie same sytuacje.

 

Drugą część stanowią retrospekcje dotyczące zarówno dawniejszych wydarzeń, jak i ostatnich minut przed napadem na pocztę. Podobnie jak sceny związane z napadem, przepełnione są one inteligentnym - aczkolwiek gorzkim - humorem. Van Damme, pomimo oporów przed zagraniem w kolejnym niskobudżetowym filmie, nakręconym w Bułgarii, decyduje się na ten krok i dalsze podkopywanie swojej kariery. Jednak to również mu się nie udaje, gdyż producenci zdecydowali się na Stevena Seagala. Dlaczego? Bo ściął kucyk.

 

Cała ta zabawa nie zostałaby w pamięci, gdyby nie jedna, prawie 10 minutowa scena. W pewnym momencie filmu, Jean Claude zwraca się bezpośrednio do widzów, burząc tym samym „czwartą ścianę”. W szczerym monologu dokonuje podsumowania dotychczasowej kariery.  Zaczyna od trudnych początków Europejczyka, który przybywa do USA, bo wierzy w amerykański sen, ale wierzy też w zasady postepowania, które przyjął do swojego życia, trenując karate. Opowiada o swoich żonach i udaje mu się zrobić to w taki sposób, że wierzymy, ze jest nie tylko celebrytą, który ciągle zmienia partnerki (bo może), ale również zwykłą osobą, która potrafi kochać. Jest już jednak świadomy, że miłość rzadko kiedy jest nam dana na całe życie, chociaż - jak każdy z nas - , czasem  jeszcze naiwnie wierzy, że trafi na tę jedyną.

 

Bohater snuje również opowieść o tym, jak przyczynił się do swojego upadku. Mówi o uzależnieniu od narkotyków, o tym jak jego korzenie wpływają na postrzegania świata,  i o tym, że ciężko mu oceniać ludzi ze swojej perspektywy, gdy jednocześnie oni nie potrafią go nie oceniać. Cała scena jest jedną z najdziwniejszych i pozytywnie zaskakujących rzeczy w kinie w pierwszej dekadzie XXI wieku, a zarazem ogromnym triumfem Belga.

 

W tej europejskiej produkcji, zagranej głównie w języku francuskim, JCVD daje Hollywood rysy zwykłych ludzi. Rzadko kiedy fabryka snów wydaje się tak prawdziwa, a gdy sen staje się rzeczywistością, nie jest już tak piękny. Jednocześnie Van Damme odnosi triumf, wreszcie można go nazwać aktorem, nie narażając się na szyderstwa ze strony miłośników ambitnego kina. To jego „Birdman”, to jego „Wrestler”, a może nawet coś więcej. W końcu Jean Claude Van Damme wcielił się w siebie. Nie postać, która go pod wieloma względami przypomina, ale w osobę, która będąc nastolatkiem, wierzyła w swoje marzenia i mogła się przekonać jak to jest, gdy one się spełniają.

 

Autor: Sebastian Smolak

 

Dopisek od autora: To nie jest typowa recenzja.  Nie napisałem w niej nic o osobach, które współtworzyły ten projekt. Ten film był dla niego. Podobnie jak ten tekst.

Forum:

Nie znaleziono żadnych komentarzy.

Wstaw nowy komentarz