„Królowa pustyni” – kobieta, która wyprzedziła swój czas

Werner Herzog znany jest ze swojego zamiłowania do tematu pojawiającym się w niemal każdym jego filmie (czy mowa o fabułach, czy o dokumentach), a którym jest zgłębianie zagadki człowieczeństwa. Niemieckiego reżysera fascynują ludzie uznawani za wyjątkowych, dziwacznych czy wręcz szalonych, tacy jak sportretowany w obrazie „Grizzly Man” żyjący z niedźwiedziami Timothy Treadwell, Irlandczyk, któremu zamarzyło się wybudować operę w samym sercu dżungli (niezapomniana rola Klausa Kinskiego), wampir Nosferatu czy zagubiony   imigrant  Stroszek.   Bohaterowie  filmów   Herzoga   tworzą   panopticum postaci „Innych” – wyklętych, z różnych powodów odstających od społeczeństwa, ale też z pewnością intrygujących i fascynujących. Nic dziwnego, że badaczka i znawczyni Bliskiego Wschodu, Gertrude Bell, kobieta, której naprawdę udało się zmienić świat, stała się bohaterką jego najnowszego dzieła.

 

„Królową pustyni” otwiera scena politycznego spotkania z udziałem samego Winstona Churchilla, bezskutecznie próbującego ustalić kształt granicy przyszłych państw mających pojawić się na miejscu chylącego się ku upadkowi Imperium Osmańskiego. Zadanie jest trudniejsze niż mogłoby się wydawać, do jego wykonania potrzebna jest bowiem znajomość konfliktów bezustannie toczących się wśród pustynnych plemion, ich potrzeb i nadziei. Szczęśliwie okazuje się jednak, że istnieje ktoś, kto świetnie orientuje się w tej zagmatwanej tematyce – tym kimś jest kobieta, Gertrude Bell. Jej nazwisko wywołuje poruszenie wśród zebranych, z których każdy ma inną opinię na jej temat. Zostaje nazwana zarówno „ględzącym bez opamiętania przemądrzałym babskiem na koturnach”, jak i „sławną podróżniczką i archeolog” godną szacunku i uznania. Jaka była naprawdę? Właśnie na to pytanie Herzog stara się w swoim dziele znaleźć odpowiedź, co udaje mu się z różnym skutkiem.

 

Największym atutem „Queen of the desert” jest wspaniała Nicole Kidman roztaczająca na ekranie prawdziwie królewski blask. Przyznam, że miałam wątpliwości czy prawie pięćdziesięcioletnia aktorka wypadnie na ekranie wiarygodnie w roli dziewczyny niemal dwukrotnie młodszej – obawy te okazały się jednak zupełnie nieuzasadnione. Duża w tym oczywiście zasługa operatora, Petera Zeitlingera, któremu dzięki odpowiedniemu oświetleniu i ujęciom udaje się zatuszować rzeczywisty wiek Kidman, choć i tak to ona sama w największej mierze sprawia, że naprawdę widzimy w niej młodą kobietę marzącą tylko o wyrwaniu się ze skostniałego świata nudy i konwenansów, gdzie tak bardzo nie pasuje. Wkrótce marzenie Gertrude się spełnia, a ona sama trafia do ambasady w egzotycznym Teheranie, pięknym jak sen. Tam z wzajemnością zakochuje się w melancholijnym Henrym Cadoganie (niezwykle przekonujący James Franco), z którym jednak nie dane jest jej żyć długo i szczęśliwie. Parę lat później znów przeżywa miłosne uniesienie i wielką tragedię... Miłość niestety nie była jej pisana.

 

Ukojenie przynosi Gertrude cicha samotność pustyni – te sceny, w których badaczka przemierza ją wraz ze swoją karawaną stanowią też najlepsze sceny filmu. Werner Herzog znany jest ze swojej fascynacji naturą, którą widać w sposobie, w jaki nakręcono fragmenty na morzu piasku. W ujęciu reżysera pustynia jest miejscem niebezpiecznym, surowym, kryjącym w sobie śmierć i szaleństwo, ale też pięknym i zaskakującym zupełnie jak zamieszkujące ją ludy. Takie podejście sprawia, że otrzymujemy niezwykle sugestywny obraz (co potwierdza zasłyszany przeze mnie komentarz jednego z widzów, który po wyjściu z seansu stwierdził, że ma uszy pełne piasku) – efekt ten wzmacnia jeszcze pełna nostalgii muzyka inspirowana arabskimi pieśniami (dzieło Klausa Badelta). Płynący z offu komentarz Gertrude czyni z pustyni krajobraz jej duszy – nieokiełznanej i samotnej, wyjątkowej, ale też nierozumianej. W swoim obrazie Herzog tworzy portret bohaterki także poprzez zestawianie jej z innymi kobietami, typowymi angielskimi różami umierającymi z miłości, jak ognia unikających rozmów na jakikolwiek poważniejszy temat oraz z mężczyznami nie mogącymi znieść samowoli upartej badaczki. W swoim świecie kobieta jest po prostu curiosum –

 

fascynującym, ale też niepokojącym, co świetnie wyraża scena na przyjęciu, gdy w pewnym momencie wszystkie oczy zwrócone są na Gertrude. Przyczyny jej samotności, czyli odwaga, duma i inteligencja, pozwalają jej jednak rozmawiać z szejkami jak z równymi sobie, czyniąc z niej niekoronowaną królową pustyni. Podobno mieszkańcy morza piasku wspominają ją do dziś, jako tę, która rozumiała ich tak, jak nikomu się to wcześniej nie udało.

 

Najnowszy obraz  twórcy „Fitzcarraldo” nie  jest  niestety  wolny  od  wad. Przede wszystkim „Queen of the desert” to film wyjątkowo nierówny, o źle stopniowanej dramaturgii – w historii dzielnej Gertrude brakuje punktu kulminacyjnego, do którego wyraźnie zmierzałaby cała opowieść. Mam także zastrzeżenia co do portretu bohaterki, który ostatecznie wyłania się z tego obrazu: kobiety właściwie pozbawionej wad, a przez to dość nierealnej. Z drugiej strony jednak mógł być to świadomy zabieg – dawniej wierzono, że królowie są kimś znacznie więcej niż zwykli śmiertelnicy. Być może, zdaje się mówić nam Herzog, w przypadku Gertrude Bell naprawdę tak było.

 

OCENA FILMU (1-5): 3,5

_________________________________________________________________________________________________________________

 

KRÓLOWA PUSTYNI

QUEEN OF THE DESERT

 

CZAS TRWANIA: 128 min.

GATUNEK: biograficzny, dramat, historyczny

PRODUKCJA: USA, Maroko 2015

POLSKA PREMIERA: 8.04.2016

 

REŻYSERIA: Werner Herzog („Zagadka Caspara Hausera”)

OBSADA: Nicole Kidman („Inni”),

James Franco („127 godzin”)

 

ZWIASTUN:

 

Forum:

Nie znaleziono żadnych komentarzy.

Wstaw nowy komentarz