Krótki film o miłości i zabijaniu: „Chemia”

Stwierdzenie „życie napisało scenariusz” jest w tym przypadku gorzko prawdziwe. Jak przenieść na ekran swoje najintymniejsze i najtrudniejsze przeżycia, zachowując przy tym dystans i nie obarczając widza całą niesprawiedliwością świata? Bartosz Prokopowicz nakręcił film, który opowiada o bólu, cierpieniu i stracie, a przy tym bywa lekki, niepozbawiony nadziei i optymizmu.

 

Ekscentryczna i nieokiełznana Lena zrzuca białą koszulę, ołówkową spódnicę i odchodzi z korporacji. Zblazowany Benek wścieka się na sztuczność i zakłamanie świata, w którym przyszło mu żyć i zwalnia się z pracy. Szybka jazda ulicami Warszawy i spotkanie na podziemnym parkingu. Krótka historia miłości od pierwszego wejrzenia. Infantylna i teledyskowa. Zaczyna się tak, jak w każdej polskiej komedii romantycznej. Na tyle nierealnie, żeby wzbudzić irytację. Taka jest pierwsza płaszczyzna narracji: piękna, pastelowa, oniryczna. Taka jest też pierwsza faza zakochania – ulotna, pozbawiona codzienności, pozwalająca unosić się nad ziemią. Szalony, intensywny romans zostaje jednak zachwiany przez pojawienie się tego trzeciego (jakże przewidywalne) – raka.

 

Smutek jest piękny. Radość, niestety, bywa irytująca. Dlatego (całe szczęście) pierwsza część filmu kończy się zanim poziom słodyczy zdąży doprowadzić do mdłości. W drugiej części - znacznie bardziej wyważonej, bogatszej w treść - spotkanie na jedną noc zaczyna przeobrażać się w związek na dobre i na złe. Benek dowiaduje się o problemie Leny, chce uczestniczyć w jej walce z chorobą. Lena natomiast co rusz odrzuca partnera, zamyka się w sobie, nie zamierza obarczać go swoim cierpieniem. On jest bezradny. Oddalają się od siebie. Sprawy komplikują się kiedy Lena zachodzi w ciążę.

 

Lena i Benek to dwie przeciwności. Ona żyje w pewnej konwencji, odbiera świat w specyficzny sposób, bywa nierealna. Jej ubrania, sposób bycia, wypowiadane frazesy zupełnie przeczą sytuacji z którą się zmaga. Benek natomiast jest opętany śmiercią, myśli o samobójstwie i wciąż nie może pogodzić się ze śmiercią ojca. W jego świecie rządzi czerń i przytłaczający smutek. Szarżuje na granicy komizmu, utożsamiając wiarę z kolekcją Maryjek. Spotkanie Leny wydaje się być ostatnią szansą na zmianę jego postrzegania siebie i świata.

 

„Chemia” to historia, która wydarzyła się naprawdę. Bartosz Prokopowicz wykonał laurkę dla swojej zmarłej żony Magdaleny Prokopowicz, założycielki fundacji Rak'n'roll. Nie jest to jednak chronologiczna dokumentacja wydarzeń, a raczej luźno o nie oparta opowieść o miłości, chorobie, odchodzeniu, nienawiści.

 

Konwencja, w której film został zbudowany jest ryzykowna. Kilka poziomów narracji przeplata się i wzajemnie uzupełnia. Oprócz standardowej warstwy fabularnej, mamy tu bardzo dosłowne animacje, które wizualizują przebieg choroby Leny, ukazują jej stan faktyczny, obnażają lekceważenie choroby. Innym sposobem mówienia w filmie są napisy na ścianach mieszkania, które para tworzy, aby mówić o tym, co najbardziej bolesne. W ten sposób wytwarza się odrębny sposób komunikacji, rodzaj metajęzyka – tak rozgrywają się sceny najtrudniejszych rozmów, niejako poza bohaterami. Zdecydowanie najlepszym elementem tego patchworku jest muzyka zespołu Mikromusic, która pełni niejako rolę chóru z greckiego teatru, komentując zdarzenia. W niektórych momentach zabrakło jednak wyczucia. Twórcy niepotrzebnie wrzucili humor tam gdzie go nie ma, np. do gabinetów lekarzy. Znacznie lepiej wypadają cięższe, trudniejsze momenty, jak chłodno-realistyczna scena przygotowywania posiłków na zapas.

 

„Chemia” nie jest filmem ani wybitnym, ani skomplikowanym. I wcale do tego nie dąży. Jest jeden powód dla którego przyciąga, to: prawda. Oglądając, niemożliwym jest pozbycie się świadomości, że to prawdziwa historia, że reżyser włożył w ten film całe swoje serce i na naszych oczach żegna się z żoną. Wiele rzeczy mi się w „Chemii” nie podoba, mogę twierdzić, że są serialowe, robione pod widza, że przekombinowano, ale nie mogę nie przyznać, że mimo to parę łez uroniłam, a o to chyba w kinie chodzi – żeby dostarczało emocji, poruszało i zmieniało.

 

Autor: Magda Mielke