„Kubo i dwie struny” – to nie jest film dla małych dzieci

Amerykańskie Studio Laika dało się jak do tej pory poznać za sprawą trzech filmów, których tytuły to: „Koralina i tajemnicze drzwi”, „ParaNorman” i „Pudłaki”. Wszystkie łączy technika animacji poklatkowej, w jakiej zostały wykonane i dość mroczny, niepokojący klimat, co nie powinno dziwić, zważywszy na to, że filmy te opowiadają o duchach, potworach i światach ukrytych przed oczyma zwykłych śmiertelników. Najnowszą, goszczącą właśnie na srebrnych ekranach kin, produkcję Laika wiele z poprzedniczkami łączy, ale też co nieco dzieli. Ze świata strachów i upiorów przenosimy się bowiem do feudalnej Japonii, która jednak szybko okazuje się równie obca i niezwykła co, chociażby, świat po drugiej stronie magicznych drzwi znany nam z „Koraliny”.

 

Kubo, główny bohater animacji, nie ma łatwego życia. Kiedy był maleńki, jego matka z narażeniem własnego życia i zdrowia zdołała uratować go przed jego dziadkiem, a swoim ojcem, okrutnym Księżycowym królem. Dziś to Kubo opiekuje się swoją mamą, która po tragicznych przejściach już nigdy w pełni nie doszła do siebie. W związku z tym to właśnie Kubo zarabiać musi na ich utrzymanie, a robi to, opowiadając historie o herosach i potworach w pobliskim miasteczku. Szybko okazuje się, że snute przez niego opowieści mają wiele wspólnego z rzeczywistością, a sam Kubo z gawędziarza zmienić się będzie musiał w bohatera historii, w której jeszcze niedawno widział tylko fikcję i zmyślenie. Uzbrojony jedynie w swój magiczny papier i shamisen, chłopiec wyrusza na niebezpieczną wyprawę, aby odnaleźć zbroję swojego ojca, która ma go ochronić przed Księżycowym królem. Po drodze Kubo wiele zyska i wiele straci, a jego świat nigdy już nie będzie taki, jak przedtem.

 

Czuję się zobowiązana wyraźnie zaznaczyć, że „Kubo i dwie struny” nie jest filmem przeznaczonym dla najmłodszych odbiorców, a raczej dla tych 10-12-letnich (i starszych, rzecz jasna). Każdy, kto widział któryś z poprzednich obrazów studia Laika wie, że po ich produkcjach nie można spodziewać się tego, co oferują dziś standardowe filmy dla milusińskich: ze świecą szukać tu pastelowych kolorów, zabawnych postaci, slapstickowego humoru czy chwytliwych piosenek, które – nie raz ku rozpaczy zadręczanymi nimi później rodziców – tak łatwo wpadają w dziecięce uszy. „Kubo” porusza natomiast wiele kwestii uchodzących za tabu w animacjach dla najmłodszych, takich jak kalectwo (główny bohater ma tylko jedno oko), choroba (matka chłopca) czy wreszcie śmierć, której nie cofną ani najgorętsze łzy, ani najpotężniejsze zaklęcia.

 

[...] jeśli chcecie obejrzeć naprawdę piękny i naprawdę wartościowy film, który poruszy najczulsze struny w Waszych wnętrzach, to nie zastanawiajcie się długo, tylko idźcie do kina [...]

 

Świat Kubo jest światem magii i czarów, nadprzyrodzonych mocy i potężnych nie-ludzkich istot, ale – przez wzgląd na wymienione wyżej przejawy niesprawiedliwości i zła – pozostaje wciąż światem realnym, bardzo przypominającym to, co zostawiliśmy poza salą kinową. Ten mariaż fantastyki i okrucieństwa tłumaczyć należy oczywiście japońskimi legendami, stanowiącymi inspirację dla najnowszej produkcji twórców „ParaNormana”. Z kultury dawnej Japonii czerpano jednak nie tylko przy wymyślaniu fabuły czy wyglądu postaci. Kubo nie tylko wygląda inaczej, ale też zachowuje się inaczej niż bohaterowie, do których przywykli – zwłaszcza ci młodsi – odbiorcy dzisiejszych filmów animowanych. Nad wiek dojrzały chłopiec właściwie nie zmienia się w czasie swojej wielkiej podróży. Nie musi. Jak stwierdza jedna z postaci pojawiających się na drodze Kubo, już wtedy, gdy z takim oddaniem zajmował się swoją mamą, był bohaterem.

 

Filmy ze studia Laika to jednak nie tylko mroczne opowieści o dzieciach innych niż ich rówieśnicy. To też – a może nawet przede wszystkim – małe wielkie dzieła sztuki zrealizowane techniką animacji poklatkowej, techniki równie starej, co samo kino. Techniki niezwykle żmudnej, wymagającej ogromnego nakładu pracy, mnóstwa czasu, cierpliwości i pieniędzy, której kulisy odsłaniają przed nami twórcy po (też zresztą świetnie zaanimowanych, choć już przy pomocy rysunkowej animacji) napisach końcowych. Jeśli więc chcecie zobaczyć, jak powstawały potwory tak obficie zaludniające świat dzielnego Kubo, nie spieszcie się z wychodzeniem z sali. A jeśli chcecie obejrzeć naprawdę piękny i naprawdę wartościowy film, który poruszy najczulsze struny w Waszych wnętrzach, to nie zastanawiajcie się długo, tylko idźcie do kina, żeby zobaczyć najnowszą produkcję studia Laika. Choć może raczej bez najmłodszych dzieci.

 

Film obejrzany dzięki uprzejmości kina Helios Gdynia

______________________________________________________________________________________________________________________________