„Lego Przygoda” - Matrix

Na wstępie chciałabym zaznaczyć dwie rzeczy. Po pierwsze, nie lubię pisać negatywnych recenzji i zazwyczaj próbuję znaleźć coś dobrego w każdym filmie, który mam okazję oglądać. Po drugie, fanką klocków Lego jestem, odkąd pamiętam. Tym większy zawód spotkał mnie na filmie „Lego Przygoda”, kiedy zmuszona byłam oglądać, jak twórcy nie potrafią do końca wykorzystać potencjału tych genialnych klocków. I z bólem serca przyznaję, że nie potrafię znaleźć żadnego pozytywu obejrzanego przeze mnie obrazu.

 

Przede wszystkim „Lego Przygoda” to jedna wielka reklama duńskiej firmy. Cały czas miałam wrażenie, że film przede wszystkim ma nam udowodnić, jaką świetną zabawką są klocki Lego. Bawiąc się nimi możesz poczuć się jak na Dzikim Zachodzie albo w kosmosie, albo w świecie piratów, albo w krainie rycerzy... Ponadto możesz budować niewiarygodne machiny, zależne tylko od Twojej wyobraźni, gdyż klocki łączą się ze sobą! Dzięki za to spostrzeżenie „Lego Przygodo”! Odkryłam to sama jakieś dwadzieścia lat temu. Ale może młodsze dzieci wolą inne zabawki i trzeba ich jakoś do firmy przekonać? Film jako strategia marketingowa pewnie się udał – gorzej jeśli chodzi o pozostałe kwestie.

 

Fabuła o pospolitym klocku – człowieku? – Emmecie (Piotr Bajtlik), który okazuje się wybrańcem dzięki znalezieniu legendarnego „klocka oporu” z dala zalatuje nam „Matrixem”. Bohater omamiony jest przez Prezesa Biznesa (Wojciech Paszkowski) i żyje wg z góry ustalonych instrukcji, oglądając ogłupiającą telewizję i nucąc sobie przebój „Życie jest czadowe” (który mimo swojej okropności naprawdę wpada w ucho, niczym muzyka z reklam supermarketów). Nie kwestionuje przyjętych zasad aż do czasu, gdy przez przypadek odkrywa „klocek oporu” i dostaje się w ręce policji. Od niechybnej śmierci ratuje go czarująca Żyleta (Ewa Andruszkiewicz-Guzińska), która pokazuje mu, że istnieją inne, paralelne światy. Prawda, że znamy tę historię?

 

Nawiązań do znanych dzieł kultury jest tu zresztą więcej: począwszy od „Władcy pierścieni” poprzez „Gwiezdne wojny” do „Kubusia Puchatka” (ten ostatni zwłaszcza w ostatnim pół godziny). W samych nawiązaniach nie ma oczywiście nic złego – byłoby jednak dobrze, gdyby umiano to jakoś sensownie wykorzystać, a nie jedynie wprowadzać jakieś postacie i wątki, by uatrakcyjnić fabułę. Jedynie postać Batmana (Krzysztof Banaszyk) jest tu bardziej rozbudowana i ciekawie poprowadzona – mroczny rycerz okazuje się bohaterem dzielnym, ale zadufanym w sobie.

 

Gdzieś w tym wszystkim są „architekci”, którzy jako jedyni próbują coś zmienić. Okazuje się, że lekarstwem na pokonanie zła jest przebudowanie istniejącego, porządnego świata i wprowadzenie do niego chaosu = zabawy. Duży nacisk położony jest jednak na konieczność budowania bez instrukcji, z wyobraźnią, a nie samą taką możliwość. Wg mnie tu tkwi błąd autorów: ukazanie wszechstronności klocków powinno być związane z przyjemnością, a nie z wysiłkiem. Przecież traktowanie ich jak atomy, dzięki którym możemy tworzyć różne pojazdy, budynki, miejsca, to dopiero niezła zabawa! Twórcy chcieli chyba połączyć za dużo rzeczy naraz – misję architektów z prezentacją światów i z możliwością tworzenia, a do tego okrasili to banalnym spostrzeżeniem, że Lego tak naprawdę są dla dzieci.

 

Od strony wizualnej nie można jednak filmowi nic zarzucić. Warner Brothers rzeczywiście postarało się, żeby opowieść ta była na najwyższym poziomie realizacyjnym – animacja jest bardzo dopieszczona, a efekt 3D miejscami powala. Nawet mi zdarzyło się zamknąć oczy, aby uchronić się przed lecącym w moją stronę klockiem. A specyfika ruchów bohaterów ucieszy z pewnością tych, którym podobała się estetyka „Ralpha Demolki”.

 

Dla kogo jest to bajka? Raczej nie dla starszych dzieci, bo te nie przyjdą na film, gdzie głównymi bohaterami są klocki Lego. Z drugiej strony dialogi przetłumaczone przez Jakuba Kowalczyka są zdecydowanie dla dzieci starszych albo nawet dorosłych (pojawiają się nawet słowa mogące uchodzić za wulgaryzmy). To samo dotyczy niektórych gagów. Dzieciaki, które były ze mną w sali, po pewnym czasie zaczęły się zwyczajnie nudzić: chodziły po kinie  głośno rozmawiały (i wcale nie były to komentarze do scen). Dorośli z kolei mogą przyjść do kina ze względu na sentyment, ale niespójna i niewciągająca fabuła o misji ratowania świata nie zapewni im dobrej rozrywki. Sam sentyment niestety nie wystarczy.

 

A poza tym dlaczego Stalobrody (Adam Bauman) musiał brzmieć jak Gerwazy? Tego nawet najtęższe umysły nie wiedzą.

 

FILM OBEJRZANY DZIĘKI UPRZEJMOŚCI KINA HELIOS GDYNIA.

 

                        Autor: Emilia Lange - Borodzicz

Forum:

Nie znaleziono żadnych komentarzy.

Wstaw nowy komentarz