„Łowca czarownic” – wadliwy kameleon

Choć mój tytuł zdradza moje nastawienie do filmu, który tak, jak oczekiwano nie zbiera pochwał, to jednak nie będzie to ocena na wskroś przesiąknięta złymi opiniami. „Łowca czarownic” wypracowuje sobie odpowiednie podłoże na solidny film, ale im dalej w las, tym gorzej. Twórcy zafundowali nam rozrywkę, przy której należy wyłączyć niektóre zwoje mózgowe, by w pełni się cieszyć fanaberiami o czarownicach, które film traktuje z lekkim przymrużeniem oka. Jako widz, musimy zrobić tak samo, by był chociażby strawny.

 

Film Brecka Eisnera, reżysera hitu „Sahara” z Matthew McConaugheyem, jest niczym beznadziejny kameleon. Oczarowuje swoją stroną zewnętrzną, tuszuje swoje wady pod skórą z przeceny z targu, a na koniec nawet nie wysila się, by utrzymać nas w niepewności, tylko bezprecedensowo zrzuca magiczną zasłonę i ukazuje swoje prawdziwe oblicze.

 

W średniowiecznych czasach, zapewne XIII wiek, grupa śmiałków podróżuje przed doliny i góry do miejsca ukrycia się potężnej Królowej czarownic (Julie Engelbrecht). To za jej sprawką powstała Czarna zaraza, która wybiła większość miejscowej populacji, zabijając dzieci, kobiety i mężów sprawnych do walki przeciwko mrocznym siłom. Grupie przewodniczy Dolan, który ubrany w wielki płaszcz oraz będąc w posiadaniu laski, zakończonej krzyżem niczym pastorał, łudząco przypomina księdza. Wewnątrz kryjówki rozgorzewa walka z nemesis, z której zwycięsko wychodzi Kaulder (Vin Diesel). Jednakże, tuż przed śmiercią, Królowa przeklina swojego zabójcę na życie wieczne w samotności.

 

Historia przenosi się o osiemset lat, do współczesnego Nowego Jorku, kiedy Kaulder, dzięki swej nieśmiertelności, jest ostatnim z łowców czarownic i radzi sobie całkiem nieźle z samotnością. Przyjaźni się ze swoim opiekunem i powiernikiem 36-tym Dolanem (Michael Caine), który spotyka się z łowcą systematycznie, by spisać jego przygody i odnotować ruchy czarownic. Okazuje się, że Zakon Toporu i Krzyża (grupa tropiąca czarownice i czarowników) wywalczyła względny pokój na Ziemi, zmuszając swoich przeciwników do ukrywania się i utworzenia prawa zabraniającego używaniu magii przeciwko zwykłym śmiertelnikom. Tymczasem zło znów rozpościera swoje pazury i groźba powrotu Królowej czarownic wydaje się być coraz bardziej realna.

 

Jak już wspomniałem, spoglądając na film jednym okiem da się przebrnąć przez ilość bredni i nieprofesjonalnej reżyserii. Breck Eisner jest prawdopodobnie kandydatem wytwórni filmowych na stanowisko reżysera produkcji, których scenariusz napisany został dziesięć lat temu, ale nie chciano się zabierać za jego realizację; prace nad tytułem rozpoczęły się, jakoby Summit Entertainment nie miało jak wypełnić dziury pomiędzy poszczególnymi hitami wytwórni. Tak wydaje się powstać „Łowca czarownic”. Twórcy nawet nie pofatygowali się, by poprawić dziury w scenariuszu i jego ewentualne błędy, których jest dość sporo. Eisner nawet nie próbuje ich zatuszować swoją reżyserią, tak jak wspomniałem, jest banalna i amatorska.

 

Produkcji nie pomaga również obsada. Vin Diesel, którego tyle osób zna i uwielbia za rolę w serii „Szybcy i wściekli”, nie dostarcza wymaganej ilości aktorskiego kunsztu, by podnieść poziom widowiska. Jest to spowodowane dwoma czynnikami, jednym z nich jest brak możliwości rozwinięcia aktorskich skrzydeł, dzięki scenariuszowi, drugim jest fakt, że Diesel nie posiada wystarczającej charyzmy, bo wykrztusić z siebie choć dziesięciu różnych min, niestety. Michael Caine ukazany jest zaledwie w paru scenach, co nie daje wystarczająco dużo czasu, by zadowolić się jego grą, a najbardziej... utalentowaną osobą z obsady wydaje się być Rose Leslie, znana za swoją rolę Ygritte w serialu „Gra o tron”. To ona nadaje filmowi odrobinę uroku w całym tym mroku.

 

Zaskakujące jest późniejsze podejście do czarownic i magii. Twórcy z przymrużeniem oka potraktowali ich współczesność, jakoby czarownice i czarownicy mieszkali wśród nas, jako zielarze, właściciele pubów, piekarni, odrobinę „wyluzowując” poważny ton filmu. Vinowi Dieselowi udaje się również rzucić dwa, czy trzy żarty, rzeczywiście nas rozśmieszając. Choć na chwilę.

 

Niestety widowisko cierpi srogie katusze i choć próbuje się z tym ukryć, to jednak robi to na tyle nieudolnie, że każdy widzi problemy filmu gołym okiem. Film polecam tylko i wyłącznie zagorzałym fanom Vina Diesela, bo wiem, że tacy istnieją, oraz tym, którzy nie będą mieli co robić w sobotnie popołudnie i mają możliwość sięgnięcia po „Łowcę czarownic” na VOD z listy innych filmów klasy B. Nie mniej jednak, film jest przyjemny dla oka, ale tylko tego jednego, ponieważ drugie zakrywamy z niedowierzania. Kameleon Eisnera z czasem traci siły i pozostawia film odarty z wszelkich chęci zrobienia czegoś więcej, niż tylko skoku na kasę.

 

FILM OBEJRZANY DZIĘKI UPRZEJMOŚCI KINA HELIOS GDYNIA – REPERTUAR>>

_____________________________________________________________________________________________________________________

 

____________________________________________________________________________________

 

ŹRÓDŁO:

materiały prasowe dystrybutora Monolith Films