„Mad Max: Na drodze gniewu” - szybcy, wściekli i szaleni

W oczekiwaniu na film, który ma pojawić się na ekranach kin, czy też zastanawiając się nad obejrzeniem jakiegoś starszego tytułu, wielu z Was z pewnością sięga po trailery. Utarło się przekonanie, że te kilkuminutowe zwiastuny są sklejane z najlepszych scen z całego filmu - najciekawszych, najefektowniejszych, najbardziej dynamicznych itd. Przygotujcie się na to, co teraz przeczytacie, bo niewiele takich przypadków można odnotować w historii kina: dwuminutowa zapowiedź najnowszego „Mad Maxa” zawiera chyba... najnudniejsze fragmenty tego niesamowitego obrazu. Czwarta część przygód wojownika szos wypełniona jest akcją od pierwszej do ostatniej minuty: to dwie godziny szaleństwa w czystej postaci. Na to nie można się przygotować. To trzeba po prostu zobaczyć!

 

Akcja filmu toczy się wiele lat po bliżej nieokreślonej katastrofie, w wyniku której świat przeistoczył się w bezkresną pustynię. Skupiający się w niewielkich grupach ocaleni, skażeni zanieczyszczeniami i szaleństwem, toczą bratobójcze walki o wodę i paliwo, bez których nie ma szans na przeżycie. Max (grany tym razem nie przez Mela Gibsona, ale przez nieco młodszego od niego Toma Hardy'ego) zostaje schwytany przez półumarłych wojowników, którzy istnieją po to, aby walczyć dla swojego wodza, Wiecznego Joe (Hugh Keays-Byrne), kontrolującego wodę, najcenniejszy z surowców. Nasza historia zaczyna się w chwili, gdy jedna z żon Joego, Cesarzowa Furiosa (rewelacyjna Charlize Theron) buntuje się przeciw jego tyranii. Wraz z kilkoma młodymi, zdrowymi dziewczętami pełniącymi rolę seksualnych niewolnic Wiecznego, Furiosa ucieka ze złotej klatki, w jakiej ją zamknął. Chce dotrzeć do Oazy, półmitycznego miejsca swego dzieciństwa, z którego wykradziono ją, kiedy była dzieckiem. Max przyłącza się do kobiet z konieczności, szybko jednak staje się ich oddanym sojusznikiem w walce o wolność i odkupienie. Wieczny Joe nie ma jednak zamiaru pozwolić uciec swoim skarbom. Natychmiast wyrusza za nimi wściekły pościg dziesiątków pojazdów wojennych kierowanych przez nafaszerowanych narkotykami półumarłych. Szalony wyścig przez pustynię wypełniony jest akcją jak cysterna z paliwem, którą wiezie Furiosa. Pełno tu efektownie wybuchających samochodów, niespodziewanych zwrotów akcji i rozwiązań równie nieprzewidywalnych, co zachwycających wizualnie. Wszystko to rozgrywa się przy dźwiękach niesamowitej muzyki Junkiego XL, kipiącej wręcz od emocji i adrenaliny. Nie można tu nie wspomnieć o tym, że tempo wyścigu podkręca również pół opętany muzyk, którego elektryczna gitara jest jednocześnie miotaczem płomieni! Czegoś takiego jeszcze nie widzieliście i z pewnością długo jeszcze nie zobaczycie. Dawno nie było na wielkim ekranie filmu, który tak chciwie trzyma widza w szponach od pierwszych do ostatnich minut seansu. Najnowszy „Mad Max” gwarantuje prawdziwe oderwanie od rzeczywistości. George Miller przypomniał nam za co kochamy kino i zrobił to w wielkim stylu, za co trzeba z kolei pokochać jego.

 

Pościgi i wybuchy, choć niezwykle widowiskowe, nie są jednak jedynym powodem, dla którego warto obejrzeć najnowszego „Mad Maxa”. George'owi Millerowi udało się stworzyć film będący wyjątkową hybrydą dwóch pozornie nieprzystających do siebie gatunków: sensacyjnego i ...feministycznego. Tak, „Mad Max: Na drodze gniewu” to kino feministyczne w najlepszym wydaniu. Kobiety są tu bardzo różne: mamy piękne dziewczyny o nogach do nieba, ale też waleczną, jednoręką Furiosę i grupę pomarszczonych jak śliwki staruszek na motorach. Wszystkie je łączy to, że nie mają zamiaru być dłużej traktowane jak przedmioty, jak własność mężczyzn, którą ci mogą sobie dowolnie rozporządzać. Niektóre z kobiet dochodzą do tego wniosku z czasem, w drodze przez pustynię, podczas której nie tylko oddalają się od swojego dotychczasowego życia, ale też kształtują na nowo same siebie. Zyskują podmiotowość i charakter, czego symbolem są ubrania, w jakich pokazują się pod koniec filmu: z zastraszonych, niemych i półnagich obiektów pożądania stają się pełnokrwistymi osobami pewnymi swojej wartości, którą w warunkach walki o życie cudze i swoje miały okazję poddać próbie nie raz. W postapokaliptycznym świecie, w jakim przyszło im żyć, bohaterki „Mad Maxa” potrafią radzić sobie równie dobrze jak przedstawiciele płci brzydkiej, a czasem nawet lepiej. Miller bawi się konwencjami i schematami: Max, którego wielu z nas widziałoby w roli obrońcy uciśnionych niewiast, sam częściej gra rolę damy w opałach: w jednej ze scen od śmierci ratuje go ciężarna dziewczyna w bieli, co w żadnym stopniu nie ujmuje mu zresztą męskości. W filmie Millera ludzie nie dzielą się na mężczyzn i kobiety, a na tych, którzy sobie pomagają lub próbują się zniszczyć - w tej rozgrywce płeć nie ma znaczenia.

 

Co ważne, wszystkie te istotne treści zostają przekazane widzowi na poziomie obrazu, akcja nie jest spowalniana więc przez rozwlekłe dyskusje na ważkie tematy, które zupełnie nie pasowałyby ani do natury bohaterów, ani świata, w jakim ma miejsce cała ta zwariowana historia. George Miller zawierzył obrazowi, stanowiącemu przecież domenę kina, i inteligencji widza, w jaką też ani przez moment nie wątpi. Jednym słowem: niegłupia rozrywka w najlepszym wydaniu. Polecam z całego serca!

 

Autor: Karolina Osowska