Magia kina niemego

A gdyby tak na chwilę zapomnieć o wybuchach, statkach kosmicznych, pościgach, chwytliwych soundtrackach, morzu kolorów i efektów specjalnych i przenieść się kilkadziesiąt lat wstecz? Przewijając taśmy historii, barwy zaczynają blaknąć, a dźwięki milknąć. To jednak nie oznacza, że emocje i przyjemność obcowania z filmem również znika. Obrazy te, często starsze od naszych dziadków, przetarły szlak stuletniej historii kina. „Śpiewak jazzbandu” symbolicznie położył kres pewnej stylistyce. Oscarowy „Artysta” pokazał, że tęsknota za tamtym rozdziałem kinematografii to nie mit. Za co więc kochamy nieme kino?

 

„Ci, co rozśmieszają ludzi, cenniejsi są od tych, co każą im płakać”

 

Charles Chaplin. Facet, którego nikomu nie trzeba przedstawiać. Ikona tamtych czasów. Szersza publiczność właśnie z jego filmami utożsamia początki kina. Mimo iż, Chaplin obarczony był trudną przeszłością, z jego produkcji emanuje pozytywna energia. Workowate spodnie, przyciasny płaszcz, za mały kapelusz i za duże buty – mały tramp okazał się przepisem na sukces. Był perfekcjonistą: grał, reżyserował, montował, finansował i dystrybuował swoje filmy, komponował do nich muzykę, decydował o każdym detalu. Wszystkiego nauczył się na planie. Nie potrzebował scenariusza, kochał improwizację – film zaczynał kręcić, gdy tylko pojawił się nowy pomysł. Przez to marnował wiele taśmy, kręcąc dziesiątki dubli. Pracę nad filmem porównywał do błądzenia po labiryncie. Zwykł mówić, że na dnie każdego komizmu znajdują się łzy. I takie właśnie były jego filmy – pod pozorem prześmiesznych gagów, skrywała się głębsza refleksja. To emocje i bohaterowie byli najważniejsi, dlatego nie udziwniał realistycznych fabuł, nie filozofował, nie porywał się na zbędny artyzm. „Brzdąc”, „Dyktator” czy „Gorączka złota” - to komedie, które bawią i dziś.

 

Buster Keaton. Przez całe życie stał w cieniu Chaplina. Nie miał wizerunku typowego króla komedii. W odróżnieniu od swojego rywala, nie wyciskał łez z oczu widzów, nieśmiałym uśmiechem czy emocjonalnym patosem. Keaton miał kamienną, rezolutną twarz, a w filmach stosował innowacyjne zabiegi i kaskaderskie numery. W świecie absurdów, jego romantyczni bohaterowie zyskiwali sympatię pomysłowością, nieprzewidywalnością i nieugiętością w dążeniu do celu. Jak w „Generale”, który uznawany jest za szczytowym osiągnięciem komedii slapstickowej i najwybitniejszy film Keatona.

 

Główny bohater, Johnnie Gray, ma dwie miłości – Annabelle Lee i tytułowego Generała - lokomotywę. Gdy wybucha wojna secesyjna, wbrew własnym pragnieniom, lecz zgodnie z wolą panny Lee, Gray próbuje zaciągnąć się do armii. Niestety, jego wysiłki idą na marne, dowódca uznaje, że bardziej przysłuży się państwu jako maszynista. W wyniku omyłkowej interpretacji zdarzeń, Annabelle nabiera przekonania, że jej wybranek jest zwykłym tchórzem i zrywa z nim. Pewnego dnia szpiedzy porywają Generała i przebywającą w nim pannę Lee. Johnnie szybko zdaje sobie z tego sprawę i reaguje – rusza w pogoń za ukochaną. Tu zaczyna się swoisty film akcji – bohater przeżywa wiele przygód, aby w końcu dopaść napastników i odzyskać Annabellę i lokomotywę. Na tym jednak nie koniec – trzeba jeszcze wrócić na Południe. Goniąc przez dziesiątki kilometrów za niecnymi porywaczami, dostaje tyle razy w kość i dokonuje tylu zniszczeń, że nie da się przy tym zachować powagi.

 

Akcji i napięcia „Generałowi” pozazdrościć mogłaby niejedna współczesna produkcja. Jeszcze dziś wrażenie wywołują odważne sceny kaskaderskie. Wspaniała kreacja aktorska Keatona i perfekcyjnie skonstruowana warstwa narracyjna doprawione zostały subtelnym przesłaniem skierowanym do widzów. Pod pozorem filmu przygodowego odnaleźć można refleksję nad kondycją człowieka oraz pochwałę jego odwagi i determinacji. Liczne gagi, efektowne suspensy i wyśmienite aktorstwo, przyprawione filozoficzną refleksją – oto przepis na sukces.

 

Sacrum w kinie

 

Siła kina tkwi w obrazie – tego zdania musiał być Carl Theodor Dreyer, kręcąc dramat biograficzny „Męczeństwo Joanny d'Arc”. Skandynawski reżyser ograniczył się właściwie tylko do zapisu wyrazu twarzy męczennicy, Joanny d'Arc. Mimo iż, historię świętej przekładano na ekran wielokrotnie, to film Dreyera niezmiennie uznaje się za obraz przełomowy, najlepiej oddający tragizm bohaterki. Reżyserowi, skupionemu na twarzy Marii Falconetti, udało się uchwycić każdy niuans jej przeżyć. To film niemy, który krzyczy emocjami.

 

Scenariusz powstał na podstawie protokołów z zapisów przesłuchań dręczonej i torturowanej przez Anglików Joanny d'Arc. Opowiada przebieg ostatniego dnia życia narodowej bohaterki Francuzów. Mimo upływu lat, film wciąż wzrusza. Głównie za sprawą wiernie odegranych emocji i dynamicznego montażu. Dreyer naprzemiennie zestawia ze sobą wielkie zbliżenia twarzy męczennicy i jej tępych oprawców. Mistyczny fenomen Dziewicy Orleańskiej oddaje także sposób obrazowania. Film ucieleśnia mistyczny fenomen bezbronnej, prostej istoty, rozdartej między wiarą, dumą, nadzieją a zwątpieniem, upokorzeniem, rozpaczą i lękiem przed śmiercią. Całości dopełniają ascetyczne dekoracje i precyzyjna kompozycja kadrów. Film Dreyera uchodzi za apogeum artystycznych możliwości kina niemego.

 

Klasyczny melodramat: „Wschód słońca”

 

Film, który otrzymał trzy Oscary: dla najlepszej aktorki pierwszoplanowej (Janet Gaynor),  za zdjęcia oraz za „niepowtarzalność i artystyczność” stylu. Przez wielu uznawany za najlepszą produkcję niemieckiego ekspresjonisty Fridricha W. Murnau („Nosferat - symfonia grozy”, „Portier z hotelu Atlantic”), a także za najlepszy film epoki. Domeną niemieckich ekspresjonistów był pociąg do niezwykłości, tajemniczości i grozy. Stąd lubowali się w horrorach, kryminałach i filmach fantastycznych. Murnau nie był wyjątkiem, jednak we „Wschodzie słońca” sięgnął po historię realistyczną, wręcz banalną. Bohaterami filmu są młodzi małżonkowie, mieszkający na wsi wraz ze swoim małym potomkiem. Do owej mieściny przybywa na letni odpoczynek typowa femme fatale – ciemnowłosa piękność z miasta. Szybko uwodzi farmera i namawia go do zabójstwa żony. Omamiony jej czarem mężczyzna planuje zbrodnię, jednak w ostatniej chwili się opamiętuje. Kryminalna intryga jest tylko pretekstem do snucia refleksji na temat odkupienia winy i odzyskania utraconej miłości. Murnau pozostał wierny szkole niemieckiego ekspresjonizmu – na uwagę zasługuje zręczne operowanie nastrojem za pomocą światła i inscenizacji. Scenografia, która wydaje się być realnie istniejącym miasteczkiem czy jeziorem jest dekoracją, którą kazał sobie wybudować w studiu za niebotyczną sumę. To wszystko sprawia, że ta uniwersalna przypowieść o miłosnym trójkącie, która mogłaby się wydarzyć wszędzie i w każdym czasie, należy do kanonu kina niemego.

 

Postmodernistyczna odpowiedź

 

Chaplin, wampir Nosferatu, Pola Negri, Rudolf Valentino są symbolami pewnego okresu kina. Ówcześni twórcy, w momencie przełomu dźwiękowego, wierzyli, że kinematografia będzie mogła się rozwijać w dwóch kierunkach – niemym i dźwiękowym. Tak się niestety nie stało. Reżyserzy, zafascynowani dźwiękiem, szybko zapomnieli o źródle, z którego czerpali inspiracje. Po prawie 90 latach od wprowadzenia dźwięku, coraz więcej twórców wprost nawiązuje do kina niemego, składając mu w ten sposób hołd. Najlepszym tego przykładem jest oscarowy „Artysta”, który opowiada o momencie wprowadzenia dźwięku do kina i obawach, jakie to wywoływało. Łączy klasyczną poetykę czarno-białego filmu z oczekiwaniami współczesnego widza. I udowadnia, że nieme kino nie tylko ma szansę na oficjalną kinową dystrybucję na całym świecie, ale także ma duży rozgłos i możliwość zdobycia najważniejszych filmowych laurów. Jednak powrót do korzeni może przybrać inną formę niż dosłowne analizowanie przełomu dźwiękowego.

 

O wiele mniej znanym pastiszem złotego okresu kina jest czarno-biała, niema komedia australijskiego twórcy Rolfa de Heera „Dr Plonk”. Zrealizowany na przeterminowanej taśmie, operuje charakterystycznymi planszami z napisami i opisami odpowiadającymi językowi minionej epoki. Mamy też charakterystycznych dla slapsticku gonitwy, kostiumy i bohaterów: szalonego naukowca, jego grubą żonę oraz głuchego, psotliwego asystenta. To z jego winy dr Plonk dokonuje błędnych obliczeń, na podstawie których ocenia, że w 2008 roku nastąpi koniec świata. Postanawia ostrzec rząd. Pretekstem fabularnym do łączenia epoki kina niemego z czasami współczesnymi staje się podróż w czasie.

 

Autor: Magda Mielke

Forum:

Nie znaleziono żadnych komentarzy.

Wstaw nowy komentarz