„Mama” – mądrość wpisana w miłość

Kino rakowe ma w ostatnich sezonach swoją stałą pozycję w repertuarze. Wystarczy przypomnieć ostatnie polskie historie radzenia sobie z rakiem jak film Bartosza Prokopowicza Chemia” czy też intymny, krótkometrażowy dokument ,,Joanna” Anety Kopacz (polski kandydat do Oscara).  A temat sam w sobie interesuje, bo bezpośrednio nas dotyka.  Rak ciągle jest gdzieś obok i chcemy poznawać, chcemy wiedzieć jak (i czy) można z nim żyć.

 

Mama to film hiszpańskiego reżyseria Julia Medema. I ta hiszpańskość jest tu bardzo widoczna. Szczególnie w emocjonalnym tworzywie obrazu, gdzie bolesny, trudny temat przenika pewna swoboda snucia opowieści i zastrzyki oczyszczającego, dobrego humoru.

 

Całym filmem jest Penelope Cruz. Wspaniała Penelope, nad którą miejsca na zachwyty jest tu za mało. Gra wspaniale i ciężko oderwać od niej oko. Pomaga w tym sama rola, gdyż główna bohaterka – Magda – jest uosobieniem mądrej miłości.

 

Na początku wydaje się, że jej stosunek do własnej choroby jest lekceważący, że wszyscy wokół są dla niej ważni, ale nie ona sama dla siebie. Jednak okazuje się, że zewnętrznie eksponowany dystans jest po prostu rezultatem pięknej wewnętrznej mądrości.

 

Mimo pasma utrat: utraty pracy, utraty miłości, utraty zdrowia i piersi, Magda ani przez chwilę nie przyjmuje pozycji ofiary, nie użala się nad sobą, nawet jakoś przesadnie nie zaciska zębów i nie walczy ponad możliwości. Ona chce żyć, czuć zapach morza, kiedy jeszcze go nie widzi, lecz już się do niego zbliża, chce patrzeć swojemu partnerowi i synkowi w oczy. I najważniejsze. Jako tytułowa mama dać im tyle ile może, dać im kolejną cząstkę siebie, obdarować miłością.

 

Jej postawa bardzo wzrusza. Do seansu konieczny jest więc podręczny zestaw zapobiegający zasmarkaniu się na amen albo jakiś porządny, długi rękaw (może być rękaw sąsiada). Bo choć hiszpańska mieszanka humorystyczno-dramatyczna jest tu obecna, to jednak łzie ciężko  odmówić prawa do zaistnienia.

 

Julio Medemo prowadzi rakową historię z  prostotą, bez zbędnych ozdobników, których było nadto choćby w ,,Chemii” Prokopowicza. Do swobodnie prowadzonej narracji wplata jednak (zupełnie niepotrzebne) dość infantylne obrazki, które miały chyba urozmaicić fabułę. Przy tym także wątek z zakochaniem się w zdjęciu zmarzniętej, syberyjskiej dziewczynki – też jest trochę przesadzony.

 

Bez ozdobników narracyjnych i z lekką skłonnością do przesady, sama opowieść i oczywiście boska Penelope, która po prostu jest tym filmem – pracują na końcowy efekt, na fakt, że film ten coś w nas pozostawia. I jest to mądra i nie tak wcale oczywista nauka Magdy, nauka  miłości do ludzi i do życia.

 

FILM OBEJRZANY DZIĘKI UPRZEJMOŚCI KINA HELIOS TCZEW - REPERTUAR >>

 

Autor: Paulina Urbańczyk

 

Nikt nie będzie mi mieszać w głowie

Nauczycielka życia

Forum:

Nie znaleziono żadnych komentarzy.

Wstaw nowy komentarz