„Miłość Larsa” – Bianca jest misjonarką

Gdyby ktoś mi powiedział, że poruszy mnie film o facecie, który zakochał się w lalce, to pewnie bym go wyśmiała. Ponadto odtwórca głównej roli, Ryan Gosling, kojarzył mi się w zasadzie tylko z rolami amantów - takich jak w „Pamiętniku”. No właśnie, warto wspomnieć, że od momentu, kiedy w 2004 roku świat odkrył, że Ryan Gosling jest przystojny, biedak został nieco zaszufladkowany. Oczekiwania, co do granych przez niego ról, wyraźnie spadły. „Miłość Larsa” dodatkowo określono jako komediodramat, czyli z założenia wykwintnie podany śmiech przez łzy. Za mało śmieszny, żeby go po prostu nazwać komedią, ale nie aż tak smutny, żeby przesadnie dramatyzować. Ten, kto pamięta (nie tak odległy zresztą) koszmar polskiej „Pani z przedszkola”, ten wie, że czasem taki komediodramat to bardziej „nie wiadomo, czy śmiać się, czy płakać”. Z pewnością, z tego wszystkiego mógł wyjść niesmaczny zakalec, okraszony niewybrednymi żarcikami o życiu seksualnym człowieka i lalki lub przerysowany gniot o emocjonalności płaskiej niczym Nizina Gangesu.

 

Lars to dwudziestosiedmiolatek, którego zarówno charakter, jak i wygląd, można by określić z angielska słówkiem awkward. Pod puchatym wąsikiem, włosem zaczesanym na bok i wełnianym sweterkiem w romby kryje się małomówny samotnik, który stroni nawet od towarzystwa własnej rodziny (w tym wypadku brata Gusa, w tej roli Paul Schneider, i jego żony, Karen – Emily Mortimer). Mamy wrażenie, że jego losem zamartwia się całe miasto włącznie ze śmieciarzem, piekarzem i burmistrzem (nie przejmuje się chyba tylko policja, a to lepiej dla niego, bo z początku można by stwierdzić, że na jego osobliwe poczyniania znajdzie się z pewnością jakiś paragraf a na pewno skierowanie na badania psychiatryczne).  Wszyscy mówią: „Lars, znajdź sobie w końcu dziewczynę!’’, „Lars, może przyjdziesz na obiad?”, „Lars, musisz wyjść do ludzi!”. Ciągną tego Larsa wszędzie na siłę, każą wręczać kwiaty „miłym osóbkom”, już nawet dziewczyny nie czekają na jego pierwszy krok i podrywają go same. Ale Lars nic. Lars nie chce. Po prostu pewnego dnia, odświętnie ubrany, przychodzi do domu Gusa i Karen, oznajmiając im, że ma gościa. Po czym przewozi przez próg lalkę na wózku inwalidzkim.

 

Rzeczywiście zaczyna się nieco komicznie. Główny bohater irytuje swoim otępieniem, jego szwagierka denerwuje postawą usilnie niosącej pomoc Matki Teresy, a kiedy Lars przedstawia rodzinie swoją nową towarzyszkę życia, to człowiek aż nabiera ochoty, żeby pociągnąć go za ten wąs i wycedzić: „Człowieku, opanuj się, to tylko kawałek plastiku w kształcie człowieka”. Poczucie absurdu niebezpiecznie rośnie, kiedy w całą tę maskaradę – tak jak wcześniej w  zbiorowe ratowaniego jego życia towarzyskiego – angażuje się całe miasteczko. Mieszkańcy myją tę lalkę, ubierają, pozwalają jej udzielać się w wolontariacie- traktują Biancę tak, jakby rzeczywiście była kobietą z krwi i kości. A kim w zasadzie jest tak naprawdę?

 

„Bianca jest misjonarką” – z przejęciem obwieścił Lars Gusowi i Karen przy wspólnym obiedzie. Te słowa w zaistniałym kontekście brzmią oczywiście śmiesznie, ale wątek nabiera sensu w momencie, kiedy Lars wraz z Biancą oddaje się pod opiekę psychologa. Pod pretekstem wyleczenia jego dziewczyny z postępującej choroby, doktor Dagmar z wyczuciem przedostaje się do tajemniczego świata Larsa, gdzie odkrywa, że za całym tym szaleństwem stoją racjonalne pobudki. Okazuje się, że kontakty międzyludzkie są dla Larsa tak trudne, że sprawiają wręcz fizyczny ból. Dzięki tym rozmowom oraz zacieśniającemu się związkowi z jego koleżanką z pracy Margo (która wcześniej usilnie zabiegała w końcu o jego względy!), zarówno widz, jak i sam Lars, uświadamiają sobie, że Bianca istotnie przybyła do tego miasteczka z ważną misją.

 

W pewnym momencie główny bohater usilnie dopytywał bowiem brata o moment, w którym poczuł, że jest już mężczyzną. Zupełnie tak, jakby analizował, kiedy jego moment w końcu nadejdzie. Dzięki głębokiej relacji z Biancą, delikatny i nieporadny Lars, zafundował sobie prawdziwą szkołę życia. Stanął twarzą w twarz z sytuacjami, o których wcześniej nie miał pojęcia, obcując w końcu z ludźmi i podejmując się działań, od których wcześniej zdecydowanie stronił. Wiemy już na pewno, że specyficzny związek z lalką nie był dla niego sposobem na spędzenie reszty życia – jedynie katalizatorem zmian i kokonem, dzięki któremu z gąsienicy będzie w stanie zamienić się w motyla. Bianca była jedynie projekcją jego własnych myśli oraz zachowań. I to on, od początku do końca, decydował o tym, jak będzie wyglądać ich wspólna przygoda.

 

Jeżeli nie potraktujemy filmu jako lustrzanego odbicia naszej rzeczywistości, a raczej obraz tego, jakie ludzkie dobro mogłoby być, to zasługuje on na same pochwały. Począwszy od interesującego, nietuzinkowego scenariusza, po znakomitą rolę Ryana Goslinga, na klimatycznej muzyce skończywszy.

 

Historia Larsa porusza. Porusza zupełnie tak, jak mieszkańców miasteczka, w którym żył – wszyscy oni mogli przecież szydzić z niego i śmiać się z beznadziejnego przypadku dziwaka, mieszkającego kilka ulic stąd. W realnym świecie Lars na pewno byłby napiętnowany, ktoś pewnie ukradłby mu lalkę albo ogolił jej głowę. Być może właśnie ta utopijność i bezinteresowne ciepło płynące do niego z każdej strony chwytają za serce i gardło, pozwalając nawet uronić łzę. Kiedy przeczytałam opis filmu, myślałam, że będę właśnie do bólu realna - że wyśmieję go i zlekceważę, krytykując za absurdalny temat i wyjątkowy surrealizm. Po seansie jestem jednak oddanym mieszkańcem jakiegoś miasteczka na północy stanów, który dla Larsa ma niezgłębione pokłady empatii i oddania.

 

Autor: Agnieszka Czupryniak

Forum:

Nie znaleziono żadnych komentarzy.

Wstaw nowy komentarz