Misjonarz kina – Krzysztof Kieślowski

W dwudziestą rocznicę śmierci Krzysztofa Kieślowskiego pragnę przybliżyć sylwetkę mistrza kina, którego filmy do dziś poruszają umysły i serca widzów na całym świecie. Począwszy od drogi reżysera ku filmowemu światu, aż po tworzenie telewizyjnego „Dekalogu” i światowych produkcji takich jak trylogia „Trzy kolory”, Kieślowski pozostał wierny swoim ideałom i utrwalił się w historii jako twórca kina moralnego niepokoju. 

 

Miłość do kina narodziła się w małym Krzysztofie tak samo jak w bohaterze filmu „Cinema Paradiso”, gdy razem z kolegami z Sokołowska podglądał filmy z dachu domu kultury.

 

Oglądaliśmy zaledwie kawalątek ekranu. Moja pozycja była taka, że widziałem przeważnie dolny lewy bok – może z pół metra kwadratowego, może metr. Można było zobaczyć czasem nogę aktora, tyle, że mogliśmy się troszeczkę zorientować w akcji. No i w ten sposób oglądaliśmy filmy.

 

Po skończeniu podstawówki młody Kieślowski bez pomysłu na przyszłość trafił do szkoły pożarniczej, która za darmo oferowała internat, wyżywienie i przyjmowała wszystkich. Po kilku miesiącach w tej szkole Krzysztof zechciał zdobyć lepsze wykształcenie. Dzięki dalekiemu wujkowi z Warszawy dostał się do Państwowego Liceum Techniki Teatralnej. To tam nauczył się najwięcej w całym swoim życiu i zapragnął zostać reżyserem teatralnym, a jedyną drogą do osiągnięcia tego celu było ukończenie studiów w Szkole Filmowej. A żeby się tam dostać, nawet Kieślowski miał niemały problem. W międzyczasie realizował szalone pomysły, aby uciec od obowiązkowej służby wojskowej np. schudł do poziomu aż 16 kilogramów niedowagi, innym razem udawał schizofrenika. Na szczęście przy trzecim podejściu udało mu się dostać na wymarzone studia.

 

Okres spędzony w Szkole Filmowej był dla reżysera o tyle rozwijający, że zapewnił mu możliwość oglądania najlepszych filmów bez cenzury i rozmawiania o nich. Dopiero wtedy poznał kino Bergmana, Felliniego, Tarkowskiego. Był to także czas zawiązywania zawodowych przyjaźni z Agnieszką Holland, Krzysztofem Zanussim, Andrzejem Titkowem i Andrzejem Wajdą. Razem stworzyli oni bardzo silną grupę inteligentów, która  w latach 70-tych zainicjowała nowy rozdział polskiej kinematografii, który określa się mianem kina moralnego niepokoju.

 

Po ukończeniu szkoły filmowej Krzysztof Kieślowski był zainteresowany robieniem wyłącznie filmów dokumentalnych. Dyplomowa etiuda „Z miasta Łodzi”(1969) to portret miasta i jego mieszkańców układających sobie życie w powojennej rzeczywistości.

 

To był film o Łodzi, o mieście, które wtedy znałem dobrze, bo żyłem tam przez kilka lat, które właściwie bardzo kochałem. Było okrutne, ale i niezwykłe, malownicze z powodu rozwalających się domów, rozwalających się klatek schodowych, ludzi.

 

Kolejnym dokumentem w dorobku reżysera zostało zlecenie Wytwórni Filmów Dokumentalnych na film „Byłem żołnierzem”(1970).

 

Mówił o żołnierzach, którzy stracili wzrok podczas drugiej wojny światowej. Ci żołnierze właściwie cały czas siedzą przez kamerą i mówią. Zapytałem ich, co im się śni, i to było tematem tego filmu.”

 

Filmy z tego okresu pokazują jak bardzo artysta pragnął być blisko prawdziwego życia, ludzi w różnych miejscach i sytuacjach życiowych, analizując ich uczucia, emocje i stan ich psychiki. Warto również zwrócić uwagę na poszczególne tytuły: „Refren”(1972) obrazujący papierkową pracę w zakładzie pogrzebowym, „Prześwietlenie”(1974) o ludziach chorych na gruźlicę i zwierzających się ze swoich lęków, ”Siedem kobiet w różnym wieku”(1978) dokumentujący życie siedmiu tancerek baletowych na różnych etapach kariery, „Z punktu widzenia nocnego portiera”(1977) opowiadający o miłośniku dyscypliny, a wręcz Kodeksu Hammurabiego, który dzieli się z widzami swoimi przemyśleniami na temat młodszego pokolenia i ludzi nieszanujących jego pracy.

 

W epoce PRL-u reżyser nie mógł uciec od stworzenia produkcji pokazujących funkcjonowanie zakładów robotniczych, opartych na biurokracji i ustaleniach partyjnych. Pierwszym tego typu filmem w jego dorobku była „Fabryka” (1980), stosunkowo jeszcze niezbyt kontrowersyjna w porównaniu z „Robotnicy'71: nic o nas bez nas”, „Życiorysem” (1975) i „Nie wiem”(1977). To właśnie te filmy ugruntowały pozycję Kieślowskiego jako reżysera pragnącego pokazywać prawdę, nieoceniającego swoich bohaterów, ale to przez ich postawy zadającego ważne pytania widzom.

 

Skoro reżyserowi tak dobrze wychodziła praca w formie dokumentalnej, dlaczego sławę przyniosły mu głównie późniejsze filmów fabularne? W latach 70-tych autor zaczął romansować z telewizją i tworzeniem dla niej krótkich filmów fabularnych. Lecz dopiero w 1980 podczas prac nad „Dworcem”, kolejnym dokumentem podglądającym przypadkowych ludzi na Dworcu Centralnym w Warszawie, stało się coś co zmusiło Kieślowskiego do porzucenia formy dokumentu. Pewnej nocy dziewczyna zamordowała swoją matkę, poćwiartowała i ukryła w skrytkach na tym właśnie dworcu. Policja zażądała od reżysera taśm z nadzieją, że być może uwieczniono morderczynię i film stanie się dowodem w sprawie kryminalnej. Kieślowski bardzo to przeżył, zdał sobie sprawę, że jego artystyczna praca jest tak blisko ludzi, że czasami przekracza granice, których autor ani widz nie chciałby poznać.

 

No dobrze, nie sfotografowaliśmy tej dziewczyny, ale gdybyśmy ją sfotografowali? Przecież mogliśmy. Gdybyśmy kamerę obrócili w lewo zamiast w prawo, być może byśmy ją sfotografowali i stałbym się współpracownikiem milicji. To był taki moment, który nie był ważny, bo nie było żadnych skutków tej historii – negatywnych ani pozytywnych. Niemniej ta historia mi uświadomiła, jak malutkim jestem trybikiem w jakiejś maszynie, którą obraca zupełnie kto inny w obcych mi celach. Celach, których nie znam i które mnie niezbyt interesują.

 

Przez to wstrząsające wydarzenie reżyser skupił się na tworzeniu filmów fabularnych. I tak od 1972, kiedy powstał film "Przejście podziemne", a dwa lata później "Personel", Kieślowski już na stałe związał się ze światem fikcji. „Personel” opowiada o świeżo upieczonym absolwencie Liceum Techniki Teatralnej rozpoczynającym pracę w teatrze jako krawiec, w tę rolę wcielił się początkujący wtedy Juliusz Machulski. Akcja filmu obnaża realia kulis artystycznego świata, pozbawiając go wzniosłej, magicznej atmosfery. Powodem, dla którego Kieślowski postanowił zrealizować tę fabułę było wyrażenie wdzięczności wobec swojej szkoły, czyli Liceum Techniki Teatralnej, która otworzyła mu drogę do świata wielkiej sztuki, a także po części oddanie swoich własnych wspomnień z czasów, kiedy był garderobianym w Teatrze Współczesnym w Warszawie.

 

Kolejnym fabularnym filmem, tym razem kinowym, była "Blizna" z rolą główną Franciszka Pieczki. Nasz mistrz nie był zadowolony z tego dzieła, ponieważ był to film socrealistyczny, czyli przedstawiający to, jak być powinno, a wcale nie to jak jest.

 

"Blizna pokazuje człowieka, który nie tylko nie wygrywa, ale jest zgorzkniały z powodu sytuacji, w której się znalazł. Ma poczucie, że robiąc coś dobrego, robi równocześnie coś bardzo złego. I nie potrafił zobaczyć i wyważyć, co jest ważniejsze – czy to, co zrobił złego, czy to, co zrobił dobrego. W efekcie prawdopodobieństwa rozumie, że bardziej zaszkodził niż pomógł ludziom, miejscowościom, w których przyszło mu działać."

 

Pracując nad "Blizną" Kieślowski poznał Jerzego Stuhra i tak bardzo był pod wrażeniem tego wówczas młodego aktora, że postanowił zrobić kolejny film z myślą o obsadzeniu go w głównej roli. "Spokój" to historia mężczyzny, który wychodzi z więzienia i zaczyna pracę na budowie. Mimo jego mało wygórowanych oczekiwań wciąż stawiane są mu kłody pod nogi i można powiedzieć, że w efekcie tego możemy oglądać dość mocny dramat moralny. Ze względu na scenę strajku film nie był wyświetlany przez siedem lat z powodu zastrzeżeń wiceprezesa telewizji, który wezwał Kieślowskiego na dywanik.

 

"Wiceprezes z przykrością zawiadomił mnie, że musi zażądać usunięcia kilku scen z filmu. Wśród nich wymienił i tę na budowie z więźniami. Spytałem, czemu nie może być tej sceny(...) "Ponieważ w Polsce więźniowie nie pracują poza więzieniem. Tego zabrania konwencja..." Tu wymienił nazwę międzynarodowej konwencji. Poprosiłem go, żeby podszedł do okna. Zrobił to. Spytałem go, co widzi. Powiedział, że tory tramwajowe.

-A na torach? Kto tam pracuje?

-Więźniowie – powiedział spokojnie. - Codziennie tu są.

-W takim razie więźniowie w Polsce pracują poza więzieniem – zauważyłem.

-Oczywiście. Właśnie dlatego musi pan wyciąć tę scenę.

(...) Minęło czternaście lat od rozmowy z wiceprezesem. Wczoraj przejeżdżałem przez małą miejscowość. Zwolniłem, bo remontowano drogę. Jak w złym scenariuszu, ci, co remontowali, ubrani byli w więzienne ubrania. Obok stali strażnicy z karabinami."

 

Dopiero od "Amatora" z 1979 roku można powiedzieć, że reżyser w pełni odnalazł się już w formie fabularnej. Bohater filmu - Filip odkrywa nagle fascynację kinematografią, filmując ośmiomilimetrową kamerą swoją dopiero co urodzoną córeczkę. Niebawem ta amatorska pasja obraca się przeciwko niemu i niszczy jego rodzinę, zniechęca do pracy. Reżyser wskazuje właściwą interpretację końcowej sceny filmu:

 

"Co w Amatorze oznacza zniszczenie taśmy przez Filipa? Zawsze to samo. Niszczy, co zrobił. To nie jest poddanie się, ponieważ na końcu znowu kieruje kamerę na siebie. To oznacza zrozumienie, że znalazł się jako filmowiec amator w pułapce i, robiąc coś w dobrych intencjach, może przysłużyć się ludziom, którzy to wykorzystają w złych. To nie wzięło się z moich doświadczeń. Ja nigdy nie wyrzuciłem taśmy. Ale prawdę mówiąc, gdybym wiedział, że mi ją zaaresztują, gdy robiliśmy w nocy zdjęcia do Dworca przy schowkach na bagaże, to zanim by mi ją zaaresztowali, otworzyłbym pudełko, żeby ją zaświecić. Na wszelki wypadek, żeby nie znalazła się tam przypadkiem ta dziewczyna, która zamordowała swoją mamusię."

 

W 1981 roku zakończono pracę nad "Przypadkiem", w którym młody Bogusław Linda wciela się w rolę Witka i przedstawia widzom trzy warianty jego życia w zależności od jednej sytuacji – pojawienia się na czas odjazdu pociągu. Film ten oglądałam ponad trzy lata temu w momencie, gdy zawiedziona własnymi niepowodzeniami dojrzałam drugą stronę ludzkiego losu i jego zależność od przypadku. Stąd do dzisiaj "Przypadek" jest moim ulubionym filmem Krzysztofa Kieślowskiego.

 

"Nigdy właściwie nie wiemy, od czego zależy nasz los. Nie wiemy, od jakiego przypadku. Los rozumiany jako miejsce w jakiejś grupie społecznej, jako kariera zawodowa, jako rodzaj pracy, którą wykonujemy. W sferze emocjonalnej mamy dużo więcej wolności. W sferze społecznej jesteśmy bardzo uwarunkowani przypadkiem. Są rzeczy, które musimy robić, bo jesteśmy tacy, jacy jesteśmy. Mamy takie, a nie inne geny. Tak myślałem, robiąc Przypadek."

 

Podczas stanu wojennego Kieślowski zapragnął stworzyć film stający w obronie ludzi skazywanych przez sąd na kilkuletnie więzienie za mało szkodliwe czyny np. za zamalowywanie napisów przeciwko komunizmowi na murach. Jak na złość, gdy Kieślowski pojawiał się na sali sądowej z kamerą podczas odczytywania wyroku, zawsze okazywał się on nieskazujący, a było to w ponad pięćdziesięciu sprawach! Ostatecznie powstały film "Bez końca" z Jerzym Radziwiłowiczem i Grażyną Szapołowską , który ma charakter nieco metafizyczny. Rozpoczyna się od śmierci adwokata i pokazuje pozostałą po nim rzeczywistość oraz bardzo odczuwalną obecność jego ducha wśród bliskich. "Bez końca" został bardzo źle przyjęty przez władzę, jak i Kościół, więc bardzo szybko przestał być wyświetlany w kinach. Reżyser był świadomy tego, że fabuła filmu jest pełna jego osobistej, jak i społecznej goryczy.

 

"Widzę, jak różni ludzie pełni dobrej woli próbują coś zrobić. Dzieje się tak od wieków. Próbują ten kraj zorganizować, postawić na nogi, nadać mu jakiś rozmiar, jakąś klasę, skalę. I nikomu się to nie udaje. Za każdym razem mamy taką naiwną tęsknotę do porządku, do przyzwoitości, do rozsądnego życia i za każdym razem ta tęsknota uruchamia nadzieję.(...) Nie wiem, co to znaczy wolna Polska, bo leży w niedobrym miejscu geograficznym. Ale przecież to nie znaczy, że tego kraju nie da się urządzić mądrze. Na pewno można. Niestety nie ma żadnych znaków, które wskazywałyby na to, że się go tak urządza. Urządza się go w istocie tak samo głupio jak przedtem, tyle tylko że teraz my to robimy. I to jest najprzykrzejsze".

 

Równie przykre jest to, że po ponad 30 lat od wypowiedzenia tych słów przez Kieślowskiego wciąż wydają się być aktualne. Stąd, moim zdaniem, wynika geniusz jego filmów, ponieważ oglądając je dzisiaj nadal można ich kontekst, wymiar odnosić do dzisiejszej rzeczywistości, a natura ludzka mimo rozwoju nauki i technologii pozostaje niezmienna.

 

Tak naprawdę popularność Kieślowskiemu przyniósł cyklu 10 filmów telewizyjnych – "Dekalogu". Na ten ambitny pomysł stworzenia filmu odnoszącego się do uniwersalnych przykazań wiary wpadł Krzysztof Piesiewicz, scenarzysta Kieślowskiego, ale też i adwokat, który w latach 80-tych w swojej pracy zawodowej spotkał się z wieloma ludzkimi dramatami, które stały się inspiracją do tworzenia tego cyklu.

 

"Dekalog jest próbą opowiedzenia dziesięciu historii – fikcyjnych, fabularnych, które zawsze mogą się zdarzyć w każdym życiu – o dziesięciu czy dwudziestu osobach, które dziś, w tej właśnie szarpaninie na skutek takiego, a nie innego zbiegu okoliczności nagle zdają sobie sprawę, że kręcą się w kółko. Że nie realizują tego, co naprawdę chcą. Staliśmy się zbyt egoistyczni, zbyt zakochani w sobie i swoich potrzebach. Wszyscy inni zeszli na dalszy plan. Niby bardzo wiele rzeczy robimy dla naszych bliskich. Jednak kiedy przychodzi wieczór, widzimy, że wszystko niby dla nich zrobiliśmy, tylko że nie mamy już siły i czasu na to, żeby ich przytulić, żeby im powiedzieć coś dobrego, coś miłego. Już nie ma czasu. Już nie mamy energii. Gdzieś wszystko wyparowało. Myślę, że na tym polega prawdziwy kłopot. Na tym, że już właściwie nie mamy czasu na okazanie uczucia i na namiętności, które są ściśle związane z uczuciami. Gdzieś nam życie przecieka przez palce. (...) Chcieliśmy więc zaczynać każdy film w ten sposób, żeby bohater został wybrany przez kamerę w jakimś sensie przypadkowo, jako jeden z wielu. Był więc pomysł ogromnego stadionu, na którym spośród stu tysięcy twarzy zbliżalibyśmy się do jednej. Był i taki, żeby kamera zatrzymywała się na kimś w tłumie przechodniów, wyławiała go i prowadziła potem przez cały film. W końcu zdecydowaliśmy się umieścić akcję Dekalogu w dużym osiedlu mieszkaniowym z tysiącami podobnych okien widocznych w kadrze."

 

Przedstawione historie są bardzo współczesnymi interpretacjami biblijnych przykazań, mówią o uzależnieniu człowieka od komputera, zdradzie, materializmie, zazdrości, egoizmie. Moimi ulubionymi częściami jest Dekalog IV, V i VII. Czwarte przykazanie mówi "Czcij ojca swego i matkę swoją", ale jak ma się ta zasada, gdy ukochana córka (Adrianna Biedrzyńska) odkrywa list zmarłej matki podważającej ojcostwo mężczyzny (Janusz Gajos), który w oczach dziewczyny jest całym jej światem? W podobnym emocjonalnym tonie utrzymana jest część siódma opowiadająca o tym, że nie można kraść ukochanych nam osób. Anna Polony walczy ze swoją córką graną przez Maję Berełkowską o prawa do swojej wnuczki, chce ją zawłaszczyć wyłącznie dla siebie, pragnie egoistycznie zdobyć miłość dziecka, które nigdy jej nie opuści. Natomiast piąte przykazanie "Nie zabijaj" w wykonaniu młodego Mirosława Baki, który pozwala się ponieść swoim żądzom, chociaż jest dość ciężkie w wymowie i przygniatające moralnie, zostało ukazane w delikatny, wręcz wysublimowany sposób.

 

Za sprawą dotacji z Ministerstwa Kultury część piąta i szósta powstały również jako pełnometrażowe filmy: „Krótki film o zabijaniu” oraz „Krótki film o miłości”. Pierwszy z nich zyskał światowy rozgłos ze względu na swoją charakterystyczną formę. Operator „Krótkiego filmu o zabijaniu” Sławomir Idziak, dziś nazwisko światowej klasy, wpadł na pomysł zastosowania zielonych filtrów, każdy inny do zbliżeń, półzbliżeń, fotografowania nieba, wnętrza, osób. Wymagało to zastosowania precyzyjnych technik, które w odbiorze dają efekt brudu, jak w przypadku błędu technicznego.

 

Krzysztofa Kieślowskiego należy postrzegać jako wizjonera swoich czasów, ponieważ już na etapie tworzenia „Dekalogu” wiedział, że jego filmy staną się uniwersalne, był w stanie przewidzieć w jakim kierunku będzie zmierzała ludzkość i jakie są jej potrzeby.

 

"(,..) I widzę, że tym, co najbardziej ludziom doskwiera, a nie przyznają się do tego, jest samotność. Właściwie nie mają do kogo otworzyć gęby w prawdziwie ważnych sprawach. Najogólniej można powiedzieć, że dzieje się tak z powodu rozwoju cywilizacji. Wskutek coraz większych ułatwień w życiu codziennym właściwie zniknęło to, co kiedyś było tak ważne – to znaczy rozmowa, pisanie listów, bezpośredni, prawdziwy kontakt z drugim człowiekiem. Wszystko stało się dużo bardziej powierzchowne. Zamiast pisać listy, telefonujemy. Zamiast wędrować, podróżować, co miało kiedyś pewien romantyczny charakter wydarzenia, przychodzimy na lotnisko, kupujemy bilet i lecimy, wysiadamy i jest właściwie takie samo lotnisko. Mam coraz częściej wrażenie, że, paradoksalnie, bardzo wielu bardzo samotnych ludzi w istocie bogaci się tylko po to, żeby móc sobie pozwolić na luksus samotności, żeby się oddzielić od innych. Móc mieszkać w domu, dookoła którego nie ma nikogo, móc bywać w restauracji na tyle luksusowej, żeby nikt nie siedział im na głowie i nie słuchał rozmowy. Z jednej strony ludzie się tej samotności potwornie boją. Jak kogoś spytam: "Czego się naprawdę boisz?", większość ludzi mówi: "Samotności", "Boję się być sam". A równocześnie jest ciągły pęd do tego, żeby się uniezależnić od innych ludzi. I właściwie jeżelibym miał jeszcze dodać coś do tego, że robię film o człowieku, który czegoś szuka i nie bardzo wie czego, to powiedziałbym, że robię film o paradoksie życia."

 

Po sukcesach "Krótkiego filmu o zabijaniu" i "Krótkiego filmu o miłości" na arenie międzynarodowej, reżyser zdecydował się na sprawdzenie się na rynku europejskim. "Podwójne życie Weroniki" powstało jako koprodukcja polsko-francuska, zaś "Trzy kolory" można już uznać za filmy francuskie, bo odnoszą się one bezpośrednio do haseł rewolucji francuskiej : wolności, równości i braterstwa.

 

Wielka produkcja, jaką był pierwszy wspomniany tytuł, nadała ekipie ogromną chęć działania, pobudzała kreatywność do tego stopnia, że powstał pomysł stworzenia tylu wersji Weroniki, ile kin będzie ją wyświetlało. Cała rzecz miała opierać się na szczegółach, niektóre sceny byłyby wydłużone, inne ominięte, zmieniony początek bądź zakończenie. Czyż nie byłoby to coś niesamowicie rewolucyjnego? Możliwość zobaczenia minimalnie innego filmu Kieślowskiego nadającego nowe spojrzenie na interpretację utworu, byłoby dla mnie ogromnym przeżyciem. Niestety jak wiadomo nigdy dotąd nikomu nie udało się zrealizować tak wielkiej pracy ze względu na budżet.

 

"Zawsze chodziło mi o to, żeby widza poruszyć, do czegoś go namówić. Wszystko jedno czy do zaistnienia w środku historii, którą opowiadam, czy do analizy tej historii – nieważne. Ważne jest to, że go do czegoś zmuszam. W jakiś sposób dotykam, poruszam. Nieistotne, czy dotyczy to przeżyć intelektualnych czy uczuciowych. Dla mnie wyznacznikiem pewnego pułapu, jakości czy klasy sztuki jest moment, w którym czytając, oglądając czy słuchając czegoś, mam dojmujące i jaskrawe uczucie, że ktoś sformułował coś, co przeżyłem albo o czym pomyślałem. Sformułował dokładnie tak samo, tylko za pomocą lepszego zdania, piękniejszego układu plastycznego albo lepszej kompozycji dźwięków, niż ja sobie kiedykolwiek mogłem wyobrazić. Bywa, że na chwileczkę dał mi poczucie piękna czy szczęścia."

 

Kieślowskiemu udało się dostarczyć nam piękno i zadumę w postaci swoich uniwersalnych opowieści. Rozsławił swoim nazwiskiem polskie kino, a twórcy z całego świata, do dziś przyznają się do czerpania z jego twórczości. Dla mnie Krzysztof Kieślowski jest mentorem, który w okresie dojrzewania poprowadził mnie w drodze ku dorosłości, nauczył myśleć o sprawach wykraczających poza czubek własnego nosa oraz wskazał metafizyczne elementy życia. Bliski jest mi jego pesymizm, dostrzeganie kłód jakie rzuca nam pod nogi los, ale, podobnie jak reżyser, staram się być daleka od jednoznacznego podziału ludzi na gorszych i lepszych. Niegasnąca gwiazda twórcy „Przypadku” jest bowiem dowodem na to, że szacunek wobec innych, uczciwość i skromność obronią się same.

 

 

Wszystkie cytaty pochodzą z książki „Autobiografia” Krzysztofa Kieślowskiego wyd. Znak

 

Autor: Marta Ossowska

Forum:

Nie znaleziono żadnych komentarzy.

Wstaw nowy komentarz