„Młodość” – młodym być i więcej nic

Sorrentino znów stworzył film, który ma gorzko-słodki posmak. Sceny ukazują zarówno negatywne aspekty bycia w starszym wieku, jak i też pozytywne. Po raz kolejny wykreował seans przepełniony obrazami, które można interpretować oddzielnie, można je także zatrzymać, wydrukować i umieścić w ramce. Sorrentino ma bowiem dar, podobny do tego Wesa Andersona, którego kadry również mówią same za siebie i są idealnie skrojone przez obiektyw kamery. Choć Paolo Sorrentino reżyseruje w inny sposób, to nie mogę odnieść wrażenia, że jest jednym z tych rzadkich talentów, który tworzy własną kulturę i pisze karty w podręczniku, zamiast być jedynie jednym z wielu. „Młodość” jest sukcesem, oraz porównałbym ją do jesiennej pory roku, która czasami jest smutna, ale potrafi też porazić pięknem kolorów.

 

Włoski reżyser otrzymał w 2014 roku najwyższe laury z możliwych. Za swój film „Wielkie piękno”, który osobiście ubóstwiam, niczym starożytni rzymianie Wenus, boginię piękna, otrzymał mnogość nagród Davida di Donatello oraz otrzymał Oscara od Akademii za Najlepszy film nieanglojęzyczny. Jego operowanie obrazem zafascynowało wszystkich, historia wzruszyła i pouczyła, więc sam reżyser postanowił pójść za ciosem i niedługo potem ogłosił charakter swojego kolejnego projektu. „Młodość” jest opowieścią o dwóch artystach, Fredericku Ballingerze (niesamowity i wciąż w formie Michael Caine), emerytowanym kompozytorze muzyki klasycznej oraz Micku Boyle (równie wyrafinowany Harvey Keitel), wciąż pracującym scenarzyście filmowym. Oboje są przyjaciółmi od lat i przyjeżdżają do ustronnego ośrodka rekreacyjno-wypoczynkowego pod Alpami na wakacje. Wraz z dwoma bohaterami odkrywamy piękno górzystego krajobrazu, sekrety każdego ze staruszków, a także ich przeszłość i bolesną prawdę: że nie są już tymi samymi młodziakami, jak za dawnych lat.

 

Sorrentino ponownie, dzięki dialogom obu bohaterów bawi się w psychologa społeczeństwa. Tym razem, zamiast Rzymu, jest to ośrodek, a pacjentami nie są rzymscy mieszkańcy wyższych sfer, lecz starość, temat zupełnie inny i szerszy. Co więcej, Sorrentino bierze na kozetkę również inny obszerny temat, jakim jest kino. Przedstawicielami filmowego półświatka są zarówno Mick, jak i młody aktor Jimmy Tree (utalentowany Paul Dano). Zanim więc przejdę do motywu starości, chciałbym się odnieść do filmowego aspektu fabuły. Mick jest ucieleśnieniem filmowców starszego pokolenia, którzy nagminnie używali swoich ulubionych aktorów do gry w kolejnych filmach, lub dobierali aktorów specjalnego typu (rzeczywistym przykładem takiego filmowca może być Martin Scorsese i jego użytek Leonardo DiCaprio, a wcześniej Roberta De Niro, przykładem drugiego stylu byłby Alfred Hitchcock, który lubował się w blondynkach i mężczyznach o przeciętnej aparycji w wieku czterdziestu lat, np.: James Stewart). Tree, natomiast, to typ współczesnego aktora jednej roli, coś na wzór Elijaha Wooda i Daniela Radcliffe’a, którzy znani są głównie z jednej roli: odpowiednio, Frodo Baggins i Harry Potter. Tak też i Jimmy jest głównie wspominani za rolę Mr.Q, robota, pomimo gry w wielu innych filmach, w których brał czynniejszy udział. Bohaterowie „Młodości” wypowiadają wiele kwestii, które znalazłyby potwierdzenie w dzisiejszym kinie i choć Sorrentino nie robi tego subtelnie, a mógłbym powiedzieć, że wręcz nachalnie, to mnie osobiście taki zarys się podobał. Późniejsze pojednanie się ze smutną rzeczywistością obu aktorów jest równie wysublimowane, co ogólny charakter i jakość filmu. Film czasami potrafi nas zaskoczyć w sposób niekoniecznie dla nas przyjemny, jak to jest właśnie z rozmową między Mickiem, a swoją muzą Brendą Morel (Jane Fonda), oraz z charakterem nowej roli Jimmy’ego.

 

Lecz kino jest bardziej tematem pobocznym w filmie, który ewidentnie skupia się na wieku. „Młodość” w dobitny sposób chce nam powiedzieć, że „starość to też radość”, cytując słynną reklamę leku, ale zwyczajna pamięć o lepszych czasach jest równie bolesna, co choroby atakujące nasze ciało. Fred Ballinger oraz Mick Boyle są przykładami ludzi, którzy swoje w życiu przeżyli. Fred jest bardzo cenionym kompozytorem, kompletnie oddanym muzyce, który otrzymuje zaproszenie od Jej Królewskiej Mości do dyrygowania orkiestrą prezentującej najbardziej znane utwory kompozytora, tak zwane „Simple Songs”. Mick, natomiast, wraz z grupą młodych scenarzystów pieczołowicie pracuje nad scenariuszem do swojego ostatniego filmu, który śmie nazwać swoim „filmowym testamentem”, a jest co zwieńczać, sądząc po mnogości nagród. W swej karierze oraz prywatnym życiu obaj miewali wzloty i upadki, jak już wspomniałem, wiele z sekretów Freda i Micka zostaje ujawnionych i okrutnie wykorzystanych. Jednkaże, z wiekiem nabieramy trochę dystansu do życia oraz wydarzeń w około nas. Staramy się nie ingerować w prywatne sprawy innych, chociaż zżera nas ciekawość; próbujemy spojrzeć na rzeczy bardziej miłosiernym wzrokiem, podobnie jak Fred w stosunku do swojej córki, Leny (w tej roli, mająca swoje wspaniałe „pięć minut”, Rachel Weisz). Próbujemy zrozumieć otaczający nas świat, który już tak bardzo się różni od tego, kiedy byliśmy młodzi i energiczni, kiedy chłonęliśmy świat, niczym gąbka.

 

Sorrentino ukazuje nam ukryte piękno, jakim jest starość. Piękne jest życie wiedzione przez Freda i Micka, ich obojętność i zarazem troska względem świata, ale przez cały film jesteśmy świadomi, podobnie jak bohaterzy, że najlepsze z życia minęło. W końcu tytuł filmu brzmi „Młodość” i niekoniecznie odnosi się on do próby odnalezienia młodego ducha w starym ciele, ale do tego, że najlepsze z życia wynosimy, będąc młodym. Freda i Micka wciąż bierze na wspominki z dawnych lat i nie bez powodu. Oni też wiedzą, że starość nie jest tak piękna, jak młodość. Sorrentino skrzętnie realizuje swój plan ukazania podłej strony życia, jaką jest starość, względem tej pięknej młodości. Piękna w końcu jest przemiana wewnątrz młodego Jimmy’ego Tree, piękna jest Miss Universe (Mădălina Diana Ghenea), pięknie wykorzystuje swój wolny czas młoda masażystka pracująca w ośrodku (Luna Zimić Mijović). Młodość jest piękna i musimy z niej korzystać, byśmy mogli mieć co wspominać na starość, opowiadać znajomym, jakie nasze życie było kolorowe.

 

Sorrentino zrobił to ponownie, stworzył piękne dzieło, które, jestem pewny, będzie w przyszłości głęboko analizowane, tak jak jest to z „Wielkim pięknem”, czy dziełami Federico Felliniego. I choć „Młodość” jest filmem zbyt podobnym do „Wielkiego piękna” to nie można mieć do reżysera zastrzeżeń. Póki działa, trzeba korzystać; póki jest się młodym trzeba korzystać.

_____________________________________________________________________________________________________________________

 

 

_____________________________________________________________________________________

 

ŹRÓDŁO:

materiał dystrybutora Gutek Film