„Młodość”. Wielkie piękne rozczarowanie

Młodość” nie jest tym, czym obiecywano, że będzie. Poprzedni film Paolo Sorrentino otarł się o arcydzieło, natomiast najnowszy obraz reżysera oddalony jest od tego o całe lata świetlne. I cóż z tego, że pod względem wizualnym film oczarowuje, a kunszt gry aktorskiej zachwyca, skoro opowiadanej historii brak rygoru, swady i - co już niewybaczalne - treści? To właśnie mój największy zarzut wobec ostatniego obrazu Sorrentino, który trudno skwitować inaczej niż „wiele hałasu o nic”. Bo o niczym właśnie, moim zdaniem, „Młodość” opowiada.

 

Zacznijmy jednak od początku. Dwóch emerytowanych przyjaciół artystów, dyrygent i kompozytor Fred (rewelacyjny Michael Caine) oraz reżyser filmowy Mick (Harvey Keitel), przebywa na wakacjach w alpejskim kurorcie dla podstarzałych bogaczy, gdzie ich naznaczone zębem czasu ciała całymi dniami poddawane są rozmaitym zabiegom leczniczym i upiększającym. Miejsce to nieodparcie kojarzy się z tajemniczym sanatorium z „Czarodziejskiej góry” Tomasza Manna, na tym skojarzeniu szlachetne powinowactwo z arcydziełem literatury w przypadku filmu Sorrentino się kończy, filmowi temu daleko bowiem do poruszającej diagnozy współczesnego świata i ludzi, którą bez wątpienia jest powieść niemieckiego pisarza.

 

Dwugodzinną „Młodość” wypełniają obrazy wspomnianych zabiegów, którym pensjonariusze biernie się oddają i kolejnych, coraz dziwniejszych wieczornych rozrywek serwowanych im przez zarząd ośrodka oraz sceny rozmów o przeszłości i trudnościach z oddawaniem moczu, jakie toczą ze sobą starzy przyjaciele na łonie przyrody. Zestawienia starczych ciał z młodymi, życia ze śmiercią, piękna z brzydotą, zdrowia z chorobą pojawiające się w coraz to nowych konfiguracjach tworzą właściwie ten film. Niewiele jednak z tego całego wizualnego rozpasania wynika. Nie przeczę, film bywa piękny, bywa nawet całkiem zabawny (głównie za sprawą wspomnianych wyżej dysput starszych panów) lecz poza tymi kilkoma błyskotliwymi momentami całość nie ma wiele więcej do zaproponowania. Banał i nuda wiernie towarzyszą nam podczas seansu, który dłuży się przez to niemiłosiernie. Sorrentino raczy widzów mądrościami rodem z prozy Paulo Coelho („beztroska jest nienormalna i niewybaczalna”, „emocje są treścią naszej egzystencji”, „tych, których się kocha nie można okłamywać”), które w dodatku opatruje podniosłą muzyką symfoniczną. Dlaczego, panie Sorrentino? „Wielkie piękno” było cudownie wolne od podobnych nieczystych zagrywek, co się zatem stało?

 

Niestety, nie znam odpowiedzi na to pytanie. Wiem jednak, że „Młodość” posiada pewien znaczący atut, o którym nie wypada dłużej milczeć, a mianowicie: aktorów. Wszyscy, bez wyjątku, zagrali rewelacyjnie. Film w całości należy jednak do odtwórcy głównej roli. 82-letni Michael Caine dał u Sorrentino olśniewający popis swego talentu. Jednak nawet jego genialne aktorskie nie było w stanie podźwignąć na barkach całego filmu. W rezultacie otrzymujemy produkcję co najwyżej średnią, która wyraźnie aspirowała do czegoś znacznie, znacznie większego. Po wspaniałym „Wielkim Pięknie”, przyszło Wielkie Rozczarowanie.

 

Autor: Karolina Osowska