„Most szpiegów” – nieważne co powiedzą ludzie

To musi być oznaka kinematograficznej perfekcji, kiedy wykształcisz u siebie takie oko do szczegółów, zgromadzisz takie doświadczenie i spokój, że każdy twój ruch kamerą, każde twoje życzenie staje się ekranowym faktem. Osiągnięcie perfekcji przy kręceniu filmu przychodzi z wiekiem, nie jest to rzecz, która staje się samoistnie nawet w najlepszym z debiutów. To dokładne i pieczołowite dopracowywanie własnego kunsztu, film po filmie. Przykładem takiego człowieka jest nie kto inny, jak Steven Spielberg, a swoją moc twórczą ukazał w „Moście szpiegów”.

 

Nie po raz pierwszy Spielberg bierze na swoje barki historyczno-polityczny temat, nie raz oparty na faktach. Już od wielu lat mogliśmy podziwiać jego pracę w takich filmach, jak: „Kolor purpury”, „Imperium Słońca”, „Lista Schindlera”, czy późniejsze „Amistad”, „Monachium” i niedawny „Lincoln”. Nad scenariuszem do jego kolejnego filmu pracowały trzy osoby i jest to wyjątek od mojej reguły, bardzo podobnej do polskiego powiedzenia „gdzie kucharek sześć tam nie ma co jeść” – im więcej scenarzystów, tym gorszy efekt finalny w zakresie fabularnym. „Most szpiegów” opracowała para genialnych braci Coen, Ethan i Joel oraz nowicjusz Matt Charman i z ulgą muszę powiedzieć, że film nie posiada żadnych pisarskich niedociągnięć. Akcja rozgrywa się w roku 1957, podczas szalejącej w mediach i umysłach szarych obywateli Zimnej Wojny. Rudolf Abel (Mark Rylance) zostaje schwytany i oskarżony o szpiegostwo i ujawnianie tajnych informacji rządowych USA Związkowi Radzieckiemu. Jako, że Abel nie jest obywatelem Stanów Zjednoczonych i nie ma własnego prawnika, zostaje mu przyznany przez rząd James B. Donovan (Tom Hanks), były specjalista od spraw kryminalnych, teraz spraw cywilnych. Choć los Abela wydaje się być z góry przesądzony, a publika wręcz domaga się jego skazania na karę śmierci, ci pracują razem pomimo szykany ze strony społeczeństwa, a nawet utrudnień ze strony organów władzy. Cała sprawa stanie się dopiero kluczowa, kiedy wychodzi na jaw, że niedługo po zapadnięciu wyroku doszło do zestrzelenia samolotu szpiegowskiego i pojmania amerykańskiego pilota, latającego nad terytorium Związku Radzieckiego.

 

Po takim wstępie, jakim okraszyłem tę recenzję na temat Stevena Spielberga nie pozostaje mi nic innego do opowiedzenia w zakresie reżyserii. Mam nadzieję, że moje wcześniejsze słowa wystarczą, by każdy zrozumiał, jak kluczową rolę przy produkcji filmu odegrał Spielberg. Jednakże, jest też kolejny autor sukcesu i osoba, która powiem szczerze, najbardziej się przyczyniła do tak wysokiej oceny z mojej strony. Jest to Polak, Janusz Kamiński, wieloletni współpracownik Spielberga. Nasz rodak już dwukrotnie został uhonorowany Oscarem (za „Listę Schindlera” oraz „Szeregowca Ryana”), a jego późniejsza praca nic, tylko się polepszała. Z jego ostatnich dokonań z chęcią wymieniam takie tytuły, jak „Czas wojny” oraz „Lincoln”, w których rola Polaka jest nieoceniona. To jego zdjęcia były cichym bohaterem tych filmów i chcę z radością powiedzieć, że w „Moście szpiegów” też. Nie ma ani jednego kadru, ani jednego ujęcia, które nie byłoby opanowane do perfekcji. Nie doszukałem się żadnego zbędnego zdjęcia, przybliżenia, ani planu ogólnego. W trakcie seansu zastanawiałem się, czy podczas nagrywania Kamiński i Spielberg zastanawiali się nad każdym ujęciem, czy też usiedli, sfilmowali i krzyknęli słynne „it’s a wrap!”, tak po prostu. Aż z zaciekawieniem będę śledził mające niedługo się pojawić nominacje do Oscarów. Jednakże jest pewien szkopuł, z którym nawet Polak nie będzie mógł sobie poradzić. Ostatnie lata pokazały, że Akademia stawia na innowacje, czego przykładem są ostatnie nagrody w zakresie zdjęć i z tego co widzę po zwiastunie do filmu „Zjawa” autorstwa Iñárritu, to wciąż stawiam na statuetkę dla Emmanuela Lubezkiego, trzecią z rzędu („Grawitacja”, „Birdman”).

 

Na tym się jednak kończą moje bardzo miłe słowa dla tego filmu, bo choć technicznie jest doskonały, to muszę przyznać, że zabrakło mu werwy w kwestii fabularnej. Nie chcę cofnąć tego co powiedziałem wcześniej o scenarzystach, gdyż jest to raczej mój osobisty problem z wydarzeniami przedstawionymi, które nie należały do zbytnio ekscytujących. Nie znajdziemy w filmie wielu momentów zwrotnych, ani kulminacyjnych, na czego potwierdzenie wystarczy tylko scena finalna na moście Glienicke. Wciąż, zostajemy z niesamowitym klimatem Zimnej Wojny, ze spokojnym i opanowanym aktorstwem Toma Hanksa oraz wystarczającą liczbą zmiennych decyzji i momentów humorystycznych, że wprost nie da się usnąć, jak to bywa w przypadku wielu innych produkcji. Jest też jedna, bardzo wyraźna kwestia, a mianowicie stara prawda przekazywana z pokolenia na pokolenie, z dziadka na wnuka. „Nie zwracaj uwagi na to, co mówią o tobie ludzie”. Bohaterowie filmu wiele razy stykali się z sytuacjami, w których próbowano wywrzeć na nich presję; czy to przez rząd, wymiar sprawiedliwości, czy też społeczeństwo. Donovan zadecydował postawić na swoim i nie posłuchał swoich kolegów po fachu, sąsiadów, a nawet rodziny. Postanowił dać Abelowi godną obroną, nie zważając na obciążające go zarzuty i dowody. Donovan jest człowiekiem wiernym przede wszystkim sobie i swoim przekonaniom, dopiero później fladze Stanów Zjednoczonych. Jego postawa jest pouczająca i honorowa, a przede wszystkim zasługująca na godnie reprezentujący ją film. Jest nim „Most szpiegów” w reżyserii samego Stevena Spielberga i dwukrotnym laureatem Oscara Tomem Hanksem w roli głównej. Nie mogę pomyśleć o innej parze ludzi, którzy mogliby w wybitny sposób zaprezentować nam taką osobę jak James B. Donovan.

_____________________________________________________________________________________________________________________

_____________________________________________________________________________________

 

ŹRÓDŁO:

materiał dystrybutora Imperial - Cinepix