„Mulholland Drive” – poza normą i gatunkiem

David Lynch, jak wiadomo, to reżyser, którego dzieła filmowe po prostu nie mogą być zwyczajne. Pełne napięcia, akcji, tajemnicy, które wciskają widza w fotel. Z drugiej strony są cudowną mieszanką wszystkiego – gatunków, stylów, konwencji, nieuzasadnionych wstawek, niepasującej muzyki… Jednym słowem - postmodernizm.

 

Co można napisać o filmie, w którym tak właściwie nie wiadomo o co chodzi? Fabuła „Mulholland Drive” rozwija się dosyć zgrabnie, aż do ostatnich 30 minut filmu. Wtedy wszystko to, co widz sobie poukładał w głowie, upada i nie znajduje właściwego rozwiązania. Cały sens gubi się gdzieś między fragmentami wideo a postaciami, które zyskują pod koniec nową tożsamość.

 

 

Główny wątek dotyczy kobiety, która po wypadku samochodowym traci pamięć oraz młodej aktorki, Betty, która właśnie przyjechała do Los Angeles i chce rozwinąć swoją karierę. Poznają się w apartamencie ciotki Betty, która wyjechała, zostawiając siostrzenicy mieszkanie do dyspozycji. W momencie, w którym ciotka wyjechała, przestraszona kobieta po wypadku zakradła się do mieszkania, aby odpocząć. Tam znajduje ją Betty. Kobiety poznają się coraz bardziej i próbują rozwikłać zagadkę tożsamości Rity (takie imię wymyśliła sobie kobieta z amnezją). Krok po kroku szukają znaków, śladów w pamięci i próbują złożyć cokolwiek w całość. Nie udaje im się to za dobrze, natomiast kobiety zbliżają się do siebie i zostają kochankami. W pewnym momencie, czasie wizyty w dziwnym teatrze niesamowitości, Betty znajduje w torebce niebieskie pudełko, do którego klucz miała wcześniej Rita. Kiedy wracają do domu i Rita szuka klucza, Betty nagle znika. Pudełko wprowadza nas w retrospekcję, która nie wyjaśnia prawie niczego. Bardziej miesza nam w głowie, niż wyjaśnia. Postacie nagle odnajdują zupełnie inny sens bycia, położenie. Niezmienna pozostaje tylko Rita, która jak się okazuje, była znaną aktorką.

 

„Mulholland Drive” warto obejrzeć z kilku powodów. Po pierwsze, jeżeli lubi się specyficzne kino Lyncha i już przywykło się do rzeczy, które sensu nie mają. Po drugie, żeby sprawdzić zdolności percepcyjne umysłu i sprawdzić, jak wiele jest się w stanie zrozumieć po jednokrotnym obejrzeniu. Po trzecie, dla wspaniałych dwóch głównych aktorek – delikatnej, ale wyrazistej Naomi Watts i przepięknej Laury Harring, które tworzą bardzo zgrabny duet na zasadzie kontrastu. W końcu, jeżeliby pominąć wszystkie zawiłości filmu i grę reżysera z widzem, to jest to po prostu bardzo dobre kino akcji. No i pierwsze kilka minut filmu, które są czymś w rodzaju skrzyżowania musicalu z wideo. Piękne w swojej kiczowatości. Szczególnie, jeśli zestawimy je z następnymi minutami filmu, gdzie dochodzi do dramatycznego wypadku.

 

Oglądałam ten film 2 razy. Najpierw w całości, a potem szukając powiązań między postaciami z retrospekcji, a postaciami z reszty fabuły i szukając jakiegoś uzasadnienia dla niektórych fragmentów.  Doszłam do wniosku, że jedynym uzasadnieniem jest brak uzasadnienia i dalej nie jestem pewna, o co w tym wszystkim chodzi, ale nie szkodzi, to postmodernizm.

 

Autor: Weronika Spaleniak