Najlepsze możliwe towarzystwo? „O północy w Paryżu”

Jak to się dzieje, że akurat filmy pokroju „O północy w Paryżu” spotykają się z nadspodziewanie przychylnym przyjęciem – nawet w Polsce? Woody Allen: to nazwisko wiele tłumaczy, ale czy rok 2011 nie był przypadkiem zbyt późnym na rozbudzenie zainteresowania twórczością amerykańskiego mistrza? Ogromny sukces komedii cieszył, a jednocześnie dziwił.

 

Allen od kilku(nastu) lat, dzięki produkcjom takim jak „Vicky Cristina Barcelona”, „Poznasz przystojnego bruneta”, „Życie i cała reszta” (czy ze starszych – „Annie Hall”, „Purpurowa róża z Kairu”, „Wszyscy mówią: kocham cię”), funkcjonuje jako dostarczyciel sensownych propozycji na filmowy wieczór we dwoje. No cóż, to tylko jedna z jego twarzy, lecz na podobne filmy istnieje nieprzemijające zapotrzebowanie, bardzo dobrze więc, że zabiera się za nie również ktoś z takim nazwiskiem.

 

Pierwsze trzy minuty to wyłącznie Paryż i muzyka. I doprawdy malownicze widoki francuskiej stolicy faktycznie odgrywają w filmie ważną rolę (wbrew pozorom nie jest prawdą, że Allen nie jeździ z ekipą do innych krajów, bo realizował już niejeden obraz poza ukochanym Nowym Jorkiem). Film tworzy zatem iluzję miasta jako miejsca magicznego. Przez cały czas Allen pokazuje Paryż „wyśniony”, podkoloryzowany, czyli taki, jaki sobie wyobraża każdy, kto tam nie mieszka na co dzień.

 

Zapewne plenery przyciągną wzrok równie mocno, jak znane nazwiska (choć gwiazdy najczęściej występują tylko w epizodach): wyrazisty (wreszcie) Adrien Brody jako Salvador Dali; Kathy Bates (jako Gertruda Stein), do kunsztu której jak zwykle trudno się przyczepić, a ówczesna pierwsza dama Francji, Włoszka Carla Bruni, otrzymała drobną rolę przewodniczki w muzeum. Choć czterdziesty film kinowy Allena był piątą z rzędu autorską produkcją bez jego aktorskiego udziału, to ze swoich ulubionych neurotyków nie zrezygnował. Główny bohater jest niepoprawnym romantykiem niespokojnie marzący o spełnieniu. Nieznośnie ciapowaty Owen Wilson zagrał tę postać nieprzekonująco – nie ulega wątpliwości, że gdyby nie wiek, sam reżyser byłby w tej roli bardziej autentyczny. Poza tym, na planie nie mogło zabraknąć pięknych kobiet, z których słyną allenowskie produkcje.

 

Filmowej podróży w czasie w ogóle nie wyróżniono stylistycznie od części realnej, co jeszcze mocniej oddziałuje na wrażenie magii tytułowego miasta. A po „drugiej stronie lustra” trafiamy na całą artystyczną bohemę lat 20. XX wieku (Fitzgerald, Hemingway, Stein, Picasso, Buñuel) oraz zgrabne nawiązania i kulturowe smaczki „z epoki”, które mile połechtają intelekt bystrzejszych widzów. To łakomy kąsek dla amatorów literatury, którzy mogą się wręcz pogubić w niezliczonych aluzjach zarówno do biografii XX-wiecznych twórców, jak i wykreowanych przez nich fantastycznych przestrzeni. To jednak ewidentna popisówka reżysera-erudyty, gdyż kaskada znanych postaci zaczyna szybko nudzić, a fabuła dąży do wyraźnej, boleśnie przewidywalnej, wręcz banalnej puenty: należy pogodzić się z tym, w jakich czasach się żyje. Tylko tyle, więc o co tyle szumu?

 

Film trzyma przyzwoity poziom dzięki błyskotliwym dialogom (Woody Allen to solidna firma – nie dość że kolejny raz otrzymał Oscara za scenariusz, to każda jego postać zawsze musi być w najgorszym wypadku wybitnie inteligentna). Sam dowcip może nie jest tak cięty jak za dawnych lat, niewątpliwie daje radość i zapewnia rozrywkę wyższych lotów – wyższych niż te, o które statystyczny Kowalski miałby odwagę prosić, więc prawdopodobieństwo wyjścia z kina z zadowoloną miną jest dosyć spore.

 

Tym niemniej raczej nie ma w filmie nic ponad to, czego byśmy już nie widzieli w innych produkcjach niezmordowanego nestora kina autorskiego. Co więcej, zważywszy, że znamy tytuł dzieła i powszechne konwencje panujące w przemyśle filmowym, już w dwudziestej minucie projekcji nietrudno będzie zgadnąć, co się za chwilę stanie. „O północy w Paryżu” to jeden z najbardziej nijakich, bezpłciowych filmów Allena, pewnie dlatego tak popularny. Aczkolwiek w jakimś stopniu pozostaje uroczy. Pozornie allenowski, lecz sprawia wrażenie pierwszorzędnej podróbki, której jednakowoż daleko do oryginału. Wychodzi bowiem z niego słodka bajeczka, która najwyraźniej zaczarowała nawet największych cyników, a niżej podpisany usadowił się w pustej loży sceptyków. Przynajmniej jest w najlepszym możliwym towarzystwie.

 

TEKST W PIERWOTNEJ FORMIE UKAZAŁ SIĘ W 1. NUMERZE ROCZNIKA „PRZEZROCZE”.

 

Autor: Filip Cwojdziński

Ocena autora (1-5): 2.5

_____________________________________________________________________________________

 

O PÓŁNOCY W PARYŻU
MIDNIGHT IN PARIS

 

CZAS TRWANIA: 100 min.
GATUNEK: komedia romantyczna
PRODUKCJA: Hiszpania, USA 2011
POLSKA PREMIERA:
26.08.2011

 

REŻYSERIA: Woody Allen („Wszystko gra”)
OBSADA: Owen Wilson („Marley i ja”),
Rachel McAdams („Czas na miłość”)

 

ZWIASTUN:

 

_____________________________________________________________________________________

 

ŹRÓDŁO:

materiał dystrybutora Kino Świat