„Neon Demon” - piękno doskonałe

„Neon Demon” - piękno doskonałe

Brokat, światła reflektorów, spowolnione ruchy i błyski flesza aparatów. Świat mody to dla jednych styl życia, a dla innych świat, o którym mogą tylko pomarzyć, bawiąc się lalkami Barbie wyglądające jak ósmy cud świata. Już od małego jesteśmy bombardowani wycinkami z życia gwiazd i celebrytów, którzy chodzą po czerwonym dywanie ubrani w kreacje projektantów mody. One się błyszczą, są kolorowe i tak idealnie dopasowane do figury modelki, że zapominamy o bożym świecie i musimy iść do sklepu, żeby odreagować. Nicolas Winding Refn - reżyser genialnego „Drive” - udowodnił światu swoją wartość i teraz sam chce zostać projektantem. Projektantem pustego świata, który rządzi się prawami zwierząt, selekcją naturalną, a na szczycie znajdują się samice alfa.

 

Tylko jak zrobić film o pustce nie uciekając się do drastycznych środków? Jest dużo tego przykładów we współczesnym kinie, ale Refna to nie obchodzi. On chce się uciec do drastycznych środków. A jak lepiej oddać pustkę i próżność, niż podpisać swój film inicjałami? Napisy tytułowe są planszą mieniącą się wszystkimi odcieniami tęczy i posypaną brokatem. U dołu widać trzy litery: „NWR” i już wiadomo, że z Refnem nie ma żartów. Nie wiem jaki był tego cel. Czy Nicolas Winding Refn uznał, że jest już tak znany światu, że nie musi nawet ujawniać swojego imienia, czy był to zabieg celowy, mający nas wprowadzić w świat pustki i próżności już od pierwszej minuty? W każdym razie, Refn jest wykwintnym reżyserem, co widać po jego wcześniejszych filmach i „Neon Demon”, myślę jednak, że podpisywanie się inicjałami może niektórych odrzucić.

 

Czym zatem jest „Neon Demon”? To przede wszystkim kolejny krok reżysera w kierunku arthouse’u. Znów mamy do czynienia z milczącymi, upozowanymi aktorami, którzy w rytmie przecudownej muzyki Cliffa Martineza wykonują powolne ruchy. Jednakże, „Neon Demon” bliżej do „Tylko Bóg wybacza” niż do „Drive”. Razem komponują się one w niepisaną „neonową trylogię” Refna, gdzie pierwsze skrzypce mają grać obraz i muzyka, a dopiero na drugim planie jest senna opowieść na granicy jawy. Było tak z Kierowcą w „Drive” i jego miłością do Irene, spotęgowanie tego nastąpiło w „Tylko Bóg wybacza” i konfrontacji Juliana z Changiem, a teraz oglądamy kontynuację.

 

[...] choć przez większość czasu może niektórych widzów zanudzić, to swoim finałem wprost z „Pachnidła: historii mordercy” pobudzi nasze wszystkie zmysły.

 

Główną bohaterką „Neon Demon” jest Jesse (Elle Fanning) - szesnastoletnia dziewczyna, która jest niebywale piękna. Przyjeżdża do Los Angeles, gdzie chce podpisać kontrakt z agencją modelingową. Kiedy podczas rozmowy kwalifikacyjnej wychodzi na jaw jej wiek, przedstawicielka agencji (Christina Hendricks) zachęca dziewczynę do kłamstwa co do niego. Tak więc „oficjalnie” Jesse ma 19 lat, gdyż 18 już trąci fałszem i może wzbudzić podejrzenia. Jesse szybko wpada w wir świata modelingu, gdzie wnętrze jest tyle ważne co zeszłoroczny śnieg, a wygląd to pierwsza miara każdego człowieka. W scenie w restauracji Jesse spotyka się ze swoim przyjacielem Deanem (Karl Glusman) i projektantem mody (Alessandro Nivola). Podczas ich konwersacji poruszona jest jedna kwestia, projektant pyta się Deana: „Jesteś jednym z tych, którzy twierdzą, że liczy się nasze wnętrze?” - „Tak” - „Powiem Ci jedno, gdyby nie to, że [Jesse] jest piękna, nawet byś na nią nie spojrzał.”. Po czym szybko dodaje: „Piękno to nie wszystko, ale nic poza nim nie istnieje.”

 

Choć filmy Nicolasa Winding Refna nie są zbyt bogate w fabułę, nie można reżyserowi odmówić talentu w łączeniu obrazu z muzyką. Po raz kolejny zdjęcia i kompozycje Martineza skradły show i znów stało się to nieprzypadkowo. Operatorka Natasha Braier współpracowała z Refnem po raz pierwszy, ale widać, że oboje musieli się dogadywać doskonale na planie filmowym. Każde ujęcie jest obrazem samym w sobie, a muzyka Martineza to wisienka na torcie.

 

Wciąż można czuć lekki niedosyt, bo kiedy główną oś fabularną dla filmu stanowi narastający konflikt między Jesse a jej koleżankami po fachu i przyjaciółką Ruby (Jena Malone), to nie jest on ta kim „mięsem” fabularnym, jaki byśmy sobie życzyli. Refn znów sięgnął po senne klimaty Los Angeles i nie można odmówić mu uroku. Film jest piękny, ale podobnie jak ze światem mody, który opisuje, jest też pusty i próżny. I, choć przez większość czasu może niektórych widzów zanudzić, to swoim finałem wprost z „Pachnidła: historii mordercy” pobudzi nasze wszystkie zmysły.

______________________________________________________________________________________________________